Domyślne zdjęcie Legia.Net

Zubilewicz: Jestem legionistą i się tego nie wstydzę

Macin Szymczyk

Źródło:

05.03.2009 13:26

(akt. 18.12.2018 03:09)

Mam świadomość, że Legia jest bardzo lubiana w Polsce (śmiech). Już w wojsku koledzy mi to uświadamiali. Odpowiadałem im jednak krótko: urodziłem się i mieszkam w Warszawie, komu więc mam kibicować? Kiedyś wracając z zachodniej Polski wybrałem się z kolegą na mecz Widzewa Łódź. Po meczu podeszło do mnie trzech miejscowych z pytaniem: co kibic Legii robi na ich stadionie?! Odpowiedziałem, że chciałem zobaczyć jak wygląda atmosfera w Łodzi. Skończyło się na wspólnych zdjęciach - opowiada na łamach najnowszego numeru miesięcznika "Nasza Legia" <b>Tomasz Zubilewicz</b>.
- Podobną sytuację przeżyłem, kiedy nadawałem prognozę pogody z Bolesławca i przy okazji wybrałem się na mecz Zagłębia Lubin z zaprzyjaźnionym Lechem Poznań. Tym razem podeszło do mnie... piętnastu chłopa. Ale rozmowa skończyła się w ten sam sposób, co na Widzewie. Ogólnie rzecz biorąc jestem przyjmowany miło, choć moje upodobania nie są tajemnicą. Praca często daje mi okazję do odwiedzania stadionów w innych miastach, w tym obserwowania wyjazdowych spotkań Legii. Dwa lata temu trafiłem na mecz z Wisłą w Krakowie. Po wyrównującej bramce Macieja Korzyma poderwałem się z krzesełka z szalikiem w ręku. Było bardzo fajnie, choć jak się okazało w całym sektorze było nas... tylko dwóch. Kibice Wisły byli jednak chyba tak zszokowani golem dla Legii, że nie zareagowali. Nie miałem kłopotów z opuszczeniem obiektu (śmiech). Od najmłodszych lat życia brat wprowadzał mnie w klimaty związane z Legią, a kiedy pierwszy raz poszedłem na mecz, wciągnąłem się już ostatecznie. Przez wszystkie lata pozostałem wierny tej drodze, nie widzę powodu, by wstydzić się swoich poglądów. Miał Pan jakieś mrożące krew w żyłach przeżycia? - Podczas pożegnania Kazimierza Deyny kibice wyłamali płot od strony trybuny krytej. Wtedy milicja zaczęła bić wszystkich na oślep, niezależnie od tego gdzie się znajdowali. Wtedy trzeba było szybko uciekać. Z kibicami innych zespołów żadnych przykrych starć nie miałem, mam ich nawet w redakcji. Żartujemy sobie, ale nic poza tym. Kiedy Legia gra z Cracovia zawzięcie dyskutuję z Grzegorzem Miecugowem. Kiedyś poszliśmy na stadion przy ulicy Łazienkowskiej na mecz tych zespołów. Przy stanie 3:0 Grzegorz nie wytrzymał i... wyszedł. Skończyło się 5:0. Jak zaczęła się Pana przygoda z Legią? - Moje dzieciństwo przypadło na okres sukcesów reprezentacji Górskiego, kiedy zdobywała ona złoty medal olimpijski w Monachium Miałem wtedy dziesięć lat. Dla wszystkich młodych ludzi było ważne, by interesować się piłką. Pierwsze skrzypce w tamtej drużynie grał Kazimierz Deyna. Możliwość oglądania człowieka, którego znał cały świat - na żywo przy Łazienkowskiej, była bardzo kusząca. Obok „Kaki" występowali inni znakomici zawodnicy, m.in. Lesław Ćmikiewicz i Robert Gadocha. To wszystko potęgowało zainteresowanie. W moim bloku mieszkał Władysław Stachurski. W dodatku na tym samym osiedlu wychowywał się Jacek Kazimierski, który już wówczas trenował na Agrykoli. Kilka lat później trafił do Legii, co dodatkowo nas przyciągało, chodziliśmy na mecze całą grupą z osiedla, by dopingować sąsiada. Kiedy poznałem go bliżej opowiadał o tym, jak wielkim przeżyciem była gra w jednej drużynie z Deyną, na co jeszcze się załapał. Kiedy „Kaka" wchodził do szatni... ucichały w niej wszelkie spory. Wystarczyło jedno spojrzenie. O wielkiej Legii opowiadał też dużo Leszek Ćmikiewicz, z którym mam przyjemność być po imieniu. To wszystko było spełnieniem marzeń i dodatkowo motywowało mnie do kibicowania Legii. Pamiętam, że jeszcze w drugiej klasie podstawówki pisałem wypracowanie, w którym deklarowałem, że zostanę piłkarzem i będę grał w klubie z Łazienkowskiej na obronie, tego akurat nie zdołałem zrealizować, ale zawsze interesowałem się piłką. Przez dłuższy czas zbierałem bilety meczowe, uzupełniając je informacjami o wyniku, strzelcach bramek frekwencji. Kiedy niedawno wyprowadzałem się z Ochoty, odnalazłem pudełko z moją kolekcją. Sprawiło mi to wielką radość. Teraz przywożę także bilety z meczów reprezentacji. Kogo z piłkarzy Legii ceni Pan najbardziej? - Nie miałem okazji poznać Deyny, bardzo szanuję natomiast Leszka Ćmikiewicza. To bardzo inteligentny człowiek, byt też świetnym piłkarzem, całkowicie poświecił się temu zawodowi. Sięgając w bliższą przeszłość muszę wspomnieć Jacka Bednarza, którego ceniłem za niesamowitą pracowitość. Mecz trzeba wybiegać, a on biegał od jednej linii końcowej do drugiej. Znam Jacka Magierę i Tomka Sokołowskiego, których szczególnie pamiętam ze względu na piękne bramki strzelane Wiśle Kraków. Wielką postacią jest też Jacek Zieliński. Jego klasę najlepiej oddaje wypowiedź Arkadiusza Głowackiego po meczu z USA na mundialu w Korei i Japonii. Wiślak mówił wówczas, że jeden mecz u boku „Zielka" dał mu więcej, niż lata treningów. Zieliński był wzorem przywiązania do barw klubowych, imponował też spokojem na boisku. Jest też sympatycznym człowiekiem. A jaką pogodę przewiduje Pan dla Legii tej wiosny? - Dobrą. Wisła jest w dołku, oceniając ją po wynikach sparingów nie wiedzie im się najlepiej. „Kolejorz" pewnie wyłoży się w meczach o puchary, więc zejdzie z nich całe powietrze, poza tym sprawa z „Reksiem" nie wyjdzie im na dobre. W takiej sytuacji, kto ma zdobyć mistrzostwo, jak nie Legia? Bełchatów odpadnie, ponieważ odszedł „Janosik". Chyba, że jakoś niesamowicie wiatru w żagle dostanie Śląsk Wrocław, ale nie sądzę, by beniaminka stać było na walkę o najwyższe cele już w tym sezonie. W kolejnym ekipa Ryszarda Tarasiewicza będzie już bardzo groźna. Cała rozmowa w najnowszym numerze "Naszej Legii". Redakcja NL przygotowała wyjątkową niespodziankę dla sympatyków "Wojskowych" – plakat zespołu na rundę wiosenną sezonu 2008/2009.

Polecamy

Komentarze (11)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.