Domyślne zdjęcie Legia.Net

Zwycięstwo cieszy, ale...

Marcin Gołębiewski

Źródło:

04.11.2006 11:32

(akt. 24.12.2018 13:07)

Błąd Wojtkowiaka w 85 minucie spotkania oraz bardzo przytomne zachowanie Radovicia dało Legii trzy punkty. Ta sytuacja z pewnością diametralnie odmieniła nastroje wszystkich kibiców Legii. – Zwycięstwa odniesione w tak dramatycznych okolicznościach powodują, że drużyna nabiera rozpędu i wierzy coraz mocniej w swoje siły – mówił po meczu kapitan Legii <b>Łukasz Surma</b>.
Mecz z Lechem miał być prawdziwym sprawdzianem dla podopiecznych Dariusza Wdowczyka, którzy odnieśli trzy zwycięstwa z rzędu nie tracąc nawet braki. W poprzednich spotkaniach Legia schodziła z boiska niepokonana, ale nie zachwycała. Wymęczone zwycięstwo z Pogonią Szczecin, to samo mówiono o spotkaniu z Widzewem, gdzie jeden celny strzał oddany w meczu, w dodatku z rzutu karnego, dał stołecznej drużynie trzy punkty. Nawet do spotkania z Górnikiem Łęczna, które Legia wygrała, aż 5:0 dziennikarze i kibice mieli zastrzeżenia. - Pierwsza połowa to głównie walka w środku pola, wzajemne badanie się. Z pewnością nie było to wielkie widowisko – tak podsumował pierwsze 45 minut Sebastian Szałachowski. Na szczęście mecz trwa 90 minut i na brak emocji w drugiej połowie nikt nie mógł już narzekać. Legia szybko strzeliła dwie bramki za sprawą Sebastiana Szałachowskiego. Pierwszy gol padł z rzutu wolnego, co cieszy szczególnie. Zimą Legię najprawdopodobniej opuści Edson, dobrze więc, że trener szybko znalazł zawodnika, który równie skutecznie może wykonywać stałe fragmenty gry. Druga bramka padła po akcji niedocenianego Wojciecha Szali, który po raz kolejny udowadnia, że jest nie tylko bardo dobrym zawodnikiem defensywnym, ale ma także ciąg na bramkę. Cieszy, także jego współpraca po prawej stronie z Radoviciem, do którego Szala piłkę odegrał. To właśnie prawie niewidoczny do tej pory Radović zaliczył asystę przy drugim golu. Trener Wdowczyk minutę po zdobyciu przez Legię drugiej bramki zdjął z boiska Janczyka i wprowadził Juniora. Przez ostatnie 30 minut Legia miała bronić dwubramkowej przewagi. - Czy trener nie uczulał was, że Lech zaczyna grać, kiedy przegrywa 0:2 – pytali po meczu dziennikarze Sebastiana Szałachowskiego. – Nie takiego nie mówił, ale my powinniśmy ten wynik utrzymać do końca – odpowiedział napastnik Legii. Każdy, kto śledzi rozgrywki ligowe z pewnością zdawał sobie sprawę, że kiedy Lech przegrywa 0:2, nie oznacza to końca emocji. Tak właśnie było na Łazienkowskiej. Od 60 minuty to Lech rzucił się do ataków. - Każda drużyna powinna najpierw bronić a potem coś strzelić, u nas jest odwrotnie – tłumaczy to zjawisko trener Lecha Franciszek Smuda. Pierwsze dwie groźne akcje szczęśliwie dla Legii nie zakończyły się zdobyciem kontaktowej bramki. Najpierw Mucha pewnie obronił a po chwili Reiss strzelił w dogodnej sytuacji nad poprzeczką. Niestety w 65 minucie Mucha po raz pierwszy w tym sezonie musiał wyciągać piłkę z siatki. Lecha nadal nie zwalniał tempa. Legia w tej części gry miała tylko jedną dogodną sytuację do zdobycia gola. Po dośrodkowaniu Juniora z rzutu rożnego piłką w poprzeczkę trafił Choto. W 80 minucie Lech doprowadził do wyrównania. Wydawało się, że mecz zakończy się remisem. Na szczęście legioniści nie poddali się i przez ostatnie 10 minut to oni stworzyli więcej sytuacji podbramkowych. Duża w tym zasługa zawodników Lecha, którzy uwierzyli w zwycięstwo i poszli na wymianę ciosów, która skończyła się dla nich nokautem w 85 minucie gry. - Moi zawodnicy myśleli, że jak zdobyli dwie bramki to zdobędą i pięć i rzucili się do kolejnych ataków. Zostali za to ukarani – narzekał po meczu Smuda. Po raz kolejny dał o sobie znać joker Kiełbowicz, który na boisku pojawił się w 74 minucie i to po jego akcji i dośrodkowaniu padła trzecia, zwycięska bramka dla Legii. Jej autorem był Radović, który zachował się w tej sytuacji jak rasowy napastnik. Zastawienie piłki przy próbie wybicia, ogromny spokój i precyzyjny mierzony strzał obok słupka. To nie był wielki mecz Radovicia. Serb przegrywał wczoraj większość pojedynków, wielokrotnie niecelnie zgrywał do kolegów. Zaliczył jednak asystę i strzelił zwycięskiego gola, więc nie wypada wypominać mu niedociągnięć we wczorajszym spotkaniu. Oby każdy zawodnik przy słabszej dyspozycji był w stanie tak wpłynąć na wynik spotkania. - Takie zwycięstwo dodaje sił. Na pewno czujemy się coraz pewniej i silniej. Zaczynamy przypominać drużynę z poprzedniego sezonu – mówił po meczu Szałachowski. Legia zdała bardo trudny egzamin. Wygrała w Łodzi z Widzewem i w Warszawie z Lechem. Pokonała dwóch wielkich rywali. Odniosła zwycięstwo w dramatycznych okolicznościach a takie zwycięstwa dają dużo więcej niż zwykła wygrana 2:0. Zwycięzców się nie sądzi, ale pamiętać trzeba, że wygrana z Lechem była jednak bardzo szczęśliwa a drużyna Legii nie prezentuje wielkiego futbolu. Jest tylko coraz bardziej skuteczna, traci mało bramek i co najważniejsze, ma też coraz więcej szczęścia. Gra, więc tak jak w poprzedniej rundzie. Na polską ligę z pewnością to wystarczy. Ktoś może powiedzieć, że z pucharów już odpadliśmy i tylko liga nam została. Jeżeli w zimie nie dojdzie w zespole do zmian za rok o tej samej porze może i będziemy mistrzem Polski, ale w europejskich pucharach będziemy w tym samym miejscu co dziś... czyli za burtą.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.