Karwan to dobry interes!
24.05.2002 12:05
- Być może udany występ w Korei i Japonii otworzy przed waszymi piłkarzami ligi Włoch, Hiszpanii i Anglii, ale nie w Niemczech. Bo mamy dobre rozeznanie w polskim futbolu i dobre kontakty. Dlatego właśnie nie czekałem z pozyskaniem Karwana - opowiada "Gazecie" menedżer Herthy Berlin Dieter Hoeness.
Wywiad z Menedżer Herthy
- Być może udany występ w Korei i Japonii otworzy przed waszymi piłkarzami ligi Włoch, Hiszpanii i Anglii, ale nie w Niemczech. Bo mamy dobre rozeznanie w polskim futbolu i dobre kontakty. Dlatego właśnie nie czekałem z pozyskaniem Karwana - opowiada "Gazecie" menedżer Herthy Berlin Dieter Hoeness.
Michał Pol: Od przyszłego sezonu w Pana zespole będzie grać Bartosz Karwan. Dlaczego zdecydował się Pan go sprowadzić?
Dieter Hoeness: - Bo to świetny piłkarz, mówiąc najkrócej. Obserwowałem go od dawna i uznałem, że potrzebujemy kogoś takiego jak on. Jestem przekonany, że zrobiłem dobry interes.
Polak będzie musiał walczyć o miejsce w pierwszym składzie z ulubieńcem kibiców Brazylijczykiem Alexem Alvesem. Nie będzie mu łatwo.
- Bartosz jest w stanie walczyć z każdym. Ale może to nie będzie konieczne. Od nowego sezonu w klubie rządzić będzie nowy trener, jeżeli zechce, zmieni taktykę i ustawienie. Kiedy gramy w ofensywnym ustawieniu 4-3-3, Alves występuje w ataku na prawej stronie i jeśli nie jest kontuzjowany, co niestety nie było regułą, robi to świetnie. Potrzebowaliśmy kogoś ofensywnego do pomocy i uznaliśmy, że najlepiej będzie się nadawał Karwan.
Poza tym, minęły już czasy, gdy o sukcesy można było walczyć piętnastką zawodników. Dlatego proszę być spokojnym, herr Karwan na pewno dostanie szansę, od niego tylko zależy, czy ją wykorzysta. Nam na pewno na tym zależy.
Dotąd jednak nie miał Pan dobrych doświadczeń ze sprowadzanymi z Polski zawodnikami...
- Dlaczego pan tak sądzi? Mamy w drużynie 20-letniego polskiego bramkarza Tomasza Kuszczaka, który gra w waszej młodzieżówce. To wielki talent, a choć jeszcze nie dostał szansy gry w Bundeslidze, jestem pewien, że jego czas nadejdzie. Owszem, Piotr Reiss nie został u nas długo, ale rozegrał kilka naprawdę niezłych spotkań. Nie podjął walki o miejsce w drużynie, wolał odejść i myśmy mu na to pozwolili. Ale to jeszcze nie znaczy, bym miał się zrażać do polskich piłkarzy.
Co Pan sądzi o polskich piłkarzach w niemieckich klubach?
- Gdyby w ubiegłym sezonie Schalke zdobyło tytuł mistrza Niemiec, drużyna z Gelsenkirchen w bardzo dużej mierze zawdzięczałaby to Tomaszowi Wałdochowi i Tomaszowi Hajto. Stworzyli parę najskuteczniejszych obrońców Bundesligi. W tym sezonie nie było już tak dobrze, zresztą obu trapiły kontuzje, ale żaden z nich nigdy nie zszedł poniżej pewnego poziomu.
Drugi dobry przykład to Artur Wichniarek, który decyduje o obliczu drużyny. Nie wyobrażam sobie, by Arminia Bielefeld zdołała bez niego wywalczyć awans do Bundesligi. Podobnie w dużej mierze FC Nuernberg zawdzięcza uratowanie przed spadkiem Jackowi Krzynówkowi. Nie będę wymieniał tu wszystkich waszych zawodników, jacy grają w Niemczech, może jeszcze uznanie należy się Radosławowi Kałużnemu z Energie Cottbus. Generalnie uważam, że Polacy odgrywają coraz ważniejszą rolę w Bundeslidze.
Nie wymienił Pan tych, którzy w swoich niemieckich klubach siedzą na ławce. Czy po występie naszych piłkarzy na mistrzostwach świata trafi tu jeszcze więcej Polaków?
- Niewykluczone, choć z tego co wiem, reprezentanci Polski nie występujący za granicą, stanowią mały procent waszej kadry. Na pewno jednak Niemcy nie potrzebują aż mistrzostw świata, żeby sobie o was przypomnieć. Być może udany występ w Korei i Japonii otworzy wam piłkarskie rynki Włoch, Hiszpanii i Anglii. Tak było na pewno w przypadku Czechów po zdobyciu wicemistrzostwa Europy w 1996 roku. My mamy raczej dobre rozeznanie w polskim futbolu i dobre kontakty, dlatego właśnie nie czekałem z pozyskaniem Bartosza Karwana.
Jakie szanse daje Pan Polsce na mistrzostwach świata?
- Powinniście co najmniej wyjść z grupy. Myślę, że inny rezultat byłby dla polskich kibiców rozczarowaniem. Z drugiej strony należy być realistą. Nie będzie to łatwe, gdy ma się w grupie gospodarzy turnieju i jednego z faworytów - Portugalię.
A co na mundialu mogą osiągnąć Niemcy?
- Uważam, że jest sprawą drugorzędną, jakie miejsce zajmiemy, o wiele ważniejsze jest, jaki futbol tam pokażemy. Czy udowodnimy, że Niemcy mają już za sobą koszmarny kryzys z Euro 2000. Na zdobycie tytułu mistrza świata raczej nie mamy szans, niech więc występ w Japonii i Korei stanie się, no nie treningiem, ale szkołą, niezbędnym doświadczeniem dla zawodników przed mistrzostwami świata w Niemczech w 2006 roku, gdzie o tytuł po prostu trzeba będzie walczyć. Oczywiście nie twierdzę, żeby mundial odpuścić. Skąd! Trzeba w nim grać na poważnie i patrząc na naszą grupę, obowiązkiem jest zająć w niej w najgorszym razie drugie miejsce. Ale dalej już brać, co się da i rozwijać się piłkarsko. Dlatego bardzo dobrze, że Rudi Voeller powołał na turniej tylu rozwojowych zawodników.
Wciąż nie wiadomo, gdzie odbędzie się finał mistrzostw świata w 2006 roku, w Berlinie czy Monachium, skąd pochodzi szef Komitetu Organizacyjnego Franz Beckenbauer...
- Nie wyobrażam sobie, by finał rozgrywanej w Niemczech tak ważnej imprezy mógł się odbyć gdzieś indziej niż w stolicy.
Czy piąte miejsce Herthy w tym sezonie to dla Pana rozczarowanie?
- I tak, i nie. Konkurencja w walce o tytuł była zbyt wielka. Za dużo mieliśmy w sezonie pecha, kontuzji, żeby włączyć się do walki o mistrzostwo z Borussią, Bayerem i Bayernem. Zabrakło też jednego miejsca do wywalczenia prawa startu w Lidze Mistrzów. Zapewniliśmy sobie start w Pucharze UEFA i z tego należy się cieszyć.
Był Pan mocno krytykowany, gdy w grudniu zwolnił Pan ulubieńca kibiców trenera Juergena Roebera i to po serii dziewięciu spotkaniach z rzędu bez porażki, ogłaszając, że jego następcą będzie trener Schalke 04 Huub Stevens...
- Huub Stevens to dokładnie taki człowiek, jakiego potrzebowaliśmy. Z wielkim doświadczeniem i w Bundeslidze, i europejskich pucharach, zdobywca z Schalke Pucharu UEFA. Udowodnił, że z grupy niezłych piłkarzy umie stworzyć bardzo dobrą drużynę. Jak tylko dowiedziałem się, że będzie do wzięcia, stanąłem na uszach, żeby go zdobyć.
Juergen Roeber przez sześć lat pracy w Hercie wykonał tu wspaniałą robotę, wprowadził klub do Bundesligi, grał z nim w europejskich pucharach. Wszyscy będą mu to pamiętali i będą mu wdzięczni. Uznałem jednak, że jeśli chcemy iść na przód, potrzebujemy trenera klasy Stevensa.
Jakie skutki dla niemieckiego futbolu będzie miało bankructwo kompani KirchMedia?
- W czarnym scenariuszu bezpośrednie skutki to brak pieniędzy i w efekcie poważne kłopoty wielu słabszych drużyn Bundesligi i zapaść klubów niższych lig. Ich przyszłość zależy od tego, czy na konta klubów wpłynie ostatnia rata od grupy Kircha - 100 mln euro. Stałyby się one gwarancją, że cała druga Bundesliga i 6 lub 7 słabszych zespołów pierwszoligowych nie wpadnie w trudności finansowe. Skutki pośrednie, ale o wiele trudniejsze do naprawienia, to rysy na wizerunku niemieckiego futbolu. Być może brak transmisji telewizyjnych, słabiej grające, bo gorzej opłacane gwiazdy sprawią, że Bundesliga straci wielu kibiców.
Niestety nie pomagają nam w kryzysie zbyt populistyczne przedstawianie sprawy plajty Kircha przez niektórych polityków, którzy wypowiedzieli już całą masę bzdur. Były menedżer Werderu Brema i obecny senator Willi Lemke uprawia wręcz handel strachem, wplata nasze problemy w swą kampanię wyborczą.
Cóż, być może dobrze się stanie, jeśli zmaleją tak bardzo zawyżone pensje niektórych zawodników. Po prostu naszych klubów nie stać na płacenie gwiazdom takich pensji, jak to robią kluby hiszpańskie czy włoskie, bo w porównaniu z tamtymi ligami jesteśmy "sierotami". Figo i Zidane kosztują razem tyle, ile cała drużyna Bayernu razem wzięta.
Jaka czeka nas przyszłość? Jestem pewien, że nawet ten kryzys nie załamie Bundesligi, bo stała się już zbyt atrakcyjnym towarem, by nie miała się nią zainteresować telewizja. Choć w chwili obecnej nie ma na to żadnych gwarancji, ale są sygnały, że kluby mogą liczyć w przyszłym sezonie na wynegocjowaną od Kircha ratę 360 mln euro.
Na koniec chciałem zapytać o Pańskiego brata, menedżera Bayernu Monachium Uli Hoenessa. Czy Wasze stosunki są równie przyjazne jak między braćmi Schumacherami, rywalami na torze Formuły 1?
- W pracy jesteśmy rywalami. Jeśli będę chciał pozyskać z Bayernu jakiegoś piłkarza, Uli nie sprzeda mi go taniej, bo jestem jego bratem. Raz ja szybciej pozyskam jakiegoś zawodnika niż Bayern, jak to było w przypadku Stefana Beinlicha, teraz Bawarczycy pozbawili mnie Sebastiana Deislera. Ale to są prawa rynku. Na stosunki rodzinne, bardzo zresztą serdeczne, nie mają żadnego wpływu.
Michał Pol: Od przyszłego sezonu w Pana zespole będzie grać Bartosz Karwan. Dlaczego zdecydował się Pan go sprowadzić?
Dieter Hoeness: - Bo to świetny piłkarz, mówiąc najkrócej. Obserwowałem go od dawna i uznałem, że potrzebujemy kogoś takiego jak on. Jestem przekonany, że zrobiłem dobry interes.
Polak będzie musiał walczyć o miejsce w pierwszym składzie z ulubieńcem kibiców Brazylijczykiem Alexem Alvesem. Nie będzie mu łatwo.
- Bartosz jest w stanie walczyć z każdym. Ale może to nie będzie konieczne. Od nowego sezonu w klubie rządzić będzie nowy trener, jeżeli zechce, zmieni taktykę i ustawienie. Kiedy gramy w ofensywnym ustawieniu 4-3-3, Alves występuje w ataku na prawej stronie i jeśli nie jest kontuzjowany, co niestety nie było regułą, robi to świetnie. Potrzebowaliśmy kogoś ofensywnego do pomocy i uznaliśmy, że najlepiej będzie się nadawał Karwan.
Poza tym, minęły już czasy, gdy o sukcesy można było walczyć piętnastką zawodników. Dlatego proszę być spokojnym, herr Karwan na pewno dostanie szansę, od niego tylko zależy, czy ją wykorzysta. Nam na pewno na tym zależy.
Dotąd jednak nie miał Pan dobrych doświadczeń ze sprowadzanymi z Polski zawodnikami...
- Dlaczego pan tak sądzi? Mamy w drużynie 20-letniego polskiego bramkarza Tomasza Kuszczaka, który gra w waszej młodzieżówce. To wielki talent, a choć jeszcze nie dostał szansy gry w Bundeslidze, jestem pewien, że jego czas nadejdzie. Owszem, Piotr Reiss nie został u nas długo, ale rozegrał kilka naprawdę niezłych spotkań. Nie podjął walki o miejsce w drużynie, wolał odejść i myśmy mu na to pozwolili. Ale to jeszcze nie znaczy, bym miał się zrażać do polskich piłkarzy.
Co Pan sądzi o polskich piłkarzach w niemieckich klubach?
- Gdyby w ubiegłym sezonie Schalke zdobyło tytuł mistrza Niemiec, drużyna z Gelsenkirchen w bardzo dużej mierze zawdzięczałaby to Tomaszowi Wałdochowi i Tomaszowi Hajto. Stworzyli parę najskuteczniejszych obrońców Bundesligi. W tym sezonie nie było już tak dobrze, zresztą obu trapiły kontuzje, ale żaden z nich nigdy nie zszedł poniżej pewnego poziomu.
Drugi dobry przykład to Artur Wichniarek, który decyduje o obliczu drużyny. Nie wyobrażam sobie, by Arminia Bielefeld zdołała bez niego wywalczyć awans do Bundesligi. Podobnie w dużej mierze FC Nuernberg zawdzięcza uratowanie przed spadkiem Jackowi Krzynówkowi. Nie będę wymieniał tu wszystkich waszych zawodników, jacy grają w Niemczech, może jeszcze uznanie należy się Radosławowi Kałużnemu z Energie Cottbus. Generalnie uważam, że Polacy odgrywają coraz ważniejszą rolę w Bundeslidze.
Nie wymienił Pan tych, którzy w swoich niemieckich klubach siedzą na ławce. Czy po występie naszych piłkarzy na mistrzostwach świata trafi tu jeszcze więcej Polaków?
- Niewykluczone, choć z tego co wiem, reprezentanci Polski nie występujący za granicą, stanowią mały procent waszej kadry. Na pewno jednak Niemcy nie potrzebują aż mistrzostw świata, żeby sobie o was przypomnieć. Być może udany występ w Korei i Japonii otworzy wam piłkarskie rynki Włoch, Hiszpanii i Anglii. Tak było na pewno w przypadku Czechów po zdobyciu wicemistrzostwa Europy w 1996 roku. My mamy raczej dobre rozeznanie w polskim futbolu i dobre kontakty, dlatego właśnie nie czekałem z pozyskaniem Bartosza Karwana.
Jakie szanse daje Pan Polsce na mistrzostwach świata?
- Powinniście co najmniej wyjść z grupy. Myślę, że inny rezultat byłby dla polskich kibiców rozczarowaniem. Z drugiej strony należy być realistą. Nie będzie to łatwe, gdy ma się w grupie gospodarzy turnieju i jednego z faworytów - Portugalię.
A co na mundialu mogą osiągnąć Niemcy?
- Uważam, że jest sprawą drugorzędną, jakie miejsce zajmiemy, o wiele ważniejsze jest, jaki futbol tam pokażemy. Czy udowodnimy, że Niemcy mają już za sobą koszmarny kryzys z Euro 2000. Na zdobycie tytułu mistrza świata raczej nie mamy szans, niech więc występ w Japonii i Korei stanie się, no nie treningiem, ale szkołą, niezbędnym doświadczeniem dla zawodników przed mistrzostwami świata w Niemczech w 2006 roku, gdzie o tytuł po prostu trzeba będzie walczyć. Oczywiście nie twierdzę, żeby mundial odpuścić. Skąd! Trzeba w nim grać na poważnie i patrząc na naszą grupę, obowiązkiem jest zająć w niej w najgorszym razie drugie miejsce. Ale dalej już brać, co się da i rozwijać się piłkarsko. Dlatego bardzo dobrze, że Rudi Voeller powołał na turniej tylu rozwojowych zawodników.
Wciąż nie wiadomo, gdzie odbędzie się finał mistrzostw świata w 2006 roku, w Berlinie czy Monachium, skąd pochodzi szef Komitetu Organizacyjnego Franz Beckenbauer...
- Nie wyobrażam sobie, by finał rozgrywanej w Niemczech tak ważnej imprezy mógł się odbyć gdzieś indziej niż w stolicy.
Czy piąte miejsce Herthy w tym sezonie to dla Pana rozczarowanie?
- I tak, i nie. Konkurencja w walce o tytuł była zbyt wielka. Za dużo mieliśmy w sezonie pecha, kontuzji, żeby włączyć się do walki o mistrzostwo z Borussią, Bayerem i Bayernem. Zabrakło też jednego miejsca do wywalczenia prawa startu w Lidze Mistrzów. Zapewniliśmy sobie start w Pucharze UEFA i z tego należy się cieszyć.
Był Pan mocno krytykowany, gdy w grudniu zwolnił Pan ulubieńca kibiców trenera Juergena Roebera i to po serii dziewięciu spotkaniach z rzędu bez porażki, ogłaszając, że jego następcą będzie trener Schalke 04 Huub Stevens...
- Huub Stevens to dokładnie taki człowiek, jakiego potrzebowaliśmy. Z wielkim doświadczeniem i w Bundeslidze, i europejskich pucharach, zdobywca z Schalke Pucharu UEFA. Udowodnił, że z grupy niezłych piłkarzy umie stworzyć bardzo dobrą drużynę. Jak tylko dowiedziałem się, że będzie do wzięcia, stanąłem na uszach, żeby go zdobyć.
Juergen Roeber przez sześć lat pracy w Hercie wykonał tu wspaniałą robotę, wprowadził klub do Bundesligi, grał z nim w europejskich pucharach. Wszyscy będą mu to pamiętali i będą mu wdzięczni. Uznałem jednak, że jeśli chcemy iść na przód, potrzebujemy trenera klasy Stevensa.
Jakie skutki dla niemieckiego futbolu będzie miało bankructwo kompani KirchMedia?
- W czarnym scenariuszu bezpośrednie skutki to brak pieniędzy i w efekcie poważne kłopoty wielu słabszych drużyn Bundesligi i zapaść klubów niższych lig. Ich przyszłość zależy od tego, czy na konta klubów wpłynie ostatnia rata od grupy Kircha - 100 mln euro. Stałyby się one gwarancją, że cała druga Bundesliga i 6 lub 7 słabszych zespołów pierwszoligowych nie wpadnie w trudności finansowe. Skutki pośrednie, ale o wiele trudniejsze do naprawienia, to rysy na wizerunku niemieckiego futbolu. Być może brak transmisji telewizyjnych, słabiej grające, bo gorzej opłacane gwiazdy sprawią, że Bundesliga straci wielu kibiców.
Niestety nie pomagają nam w kryzysie zbyt populistyczne przedstawianie sprawy plajty Kircha przez niektórych polityków, którzy wypowiedzieli już całą masę bzdur. Były menedżer Werderu Brema i obecny senator Willi Lemke uprawia wręcz handel strachem, wplata nasze problemy w swą kampanię wyborczą.
Cóż, być może dobrze się stanie, jeśli zmaleją tak bardzo zawyżone pensje niektórych zawodników. Po prostu naszych klubów nie stać na płacenie gwiazdom takich pensji, jak to robią kluby hiszpańskie czy włoskie, bo w porównaniu z tamtymi ligami jesteśmy "sierotami". Figo i Zidane kosztują razem tyle, ile cała drużyna Bayernu razem wzięta.
Jaka czeka nas przyszłość? Jestem pewien, że nawet ten kryzys nie załamie Bundesligi, bo stała się już zbyt atrakcyjnym towarem, by nie miała się nią zainteresować telewizja. Choć w chwili obecnej nie ma na to żadnych gwarancji, ale są sygnały, że kluby mogą liczyć w przyszłym sezonie na wynegocjowaną od Kircha ratę 360 mln euro.
Na koniec chciałem zapytać o Pańskiego brata, menedżera Bayernu Monachium Uli Hoenessa. Czy Wasze stosunki są równie przyjazne jak między braćmi Schumacherami, rywalami na torze Formuły 1?
- W pracy jesteśmy rywalami. Jeśli będę chciał pozyskać z Bayernu jakiegoś piłkarza, Uli nie sprzeda mi go taniej, bo jestem jego bratem. Raz ja szybciej pozyskam jakiegoś zawodnika niż Bayern, jak to było w przypadku Stefana Beinlicha, teraz Bawarczycy pozbawili mnie Sebastiana Deislera. Ale to są prawa rynku. Na stosunki rodzinne, bardzo zresztą serdeczne, nie mają żadnego wpływu.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.