Kolejne kroki po upragniony tytuł
27.11.2001 16:53
<b>- Połowa czerwca tego roku - wróciłeś właśnie z Grodziska i byłeś po rozmowie z prezesem Leszkiem Miklasem. Szczęśliwej miny nie miałeś. Pamiętasz dlaczego?</b>
Wywiad z Wojciechem Kowalewskim.
- Połowa czerwca tego roku - wróciłeś właśnie z Grodziska i byłeś po rozmowie z prezesem Leszkiem Miklasem. Szczęśliwej miny nie miałeś. Pamiętasz dlaczego?
- Bo moja przyszłość nie była wówczas sprecyzowana. Nie wiedziałem, w jakim charakterze wracam do Legii, czy będę pierwszym, czy drugim bramkarzem. W dodatku dobrze się czułem w Grodzisku i miałem nadzieję, że jeszcze jakiś czas będę mógł zdobywać doświadczenie w barwach Groclinu. Powrót do Legii po to, by siedzieć na ławce, nie był dla mnie dobrym rozwiązaniem. To, co mogłem osiągnąć w treningu, już osiągnąłem i żeby dalej podnosić swoje kwalifikacje, musiałem grać. I to na wyższym szczeblu, niż trzecioligowym.
- Jak rozumiem, nie wiedziałeś w takim razie nic o planowanym już wówczas odejściu do Groclinu Zbyszka Robakiewicza?
- Wtedy nic się jeszcze o tym nie mówiło i dla większości ten transfer był dużym zaskoczeniem. Nawet jednak
gdyby Zbyszek z Legii nie odszedł, to ja i tak musiałbym wrócić. Taką decyzję już wcześniej podjęli bowiem trenerzy i prezes. Z perspektywy czasu nie żałuję jednak że stało się tak jak się stało.
- Twoja dotychczasowa kariera jest niesamowicie pogmatwana. Gdy po odejściu Szamotulskiego wydawało się, że przejmiesz bluzę z numerem "1" to w trybie pilnym sprowadzona do Warszawy Robakiewicza i Bogusława Wyparło, a dla Ciebie zabrakło miejsca nawet na ławce rezerwowych. Teraz gdy wydawało się, że będziesz grzał ławę, wskoczyłeś do pierwszego składu. Co więcej, nie musisz się na razie o to miejsce obawiać.
- Te zdarzenia nauczyły mnie tego, że Legia jest klubem specyficznym. Gdy chodzi o "Szamo", rzeczywiście byłem przygotowywany na jego następcę. Mimo faktu, że niespodziewanie brakowało dla mnie miejsca nawet na ławce, to i tak potrafiłem wynieść z tej sytuacji dla siebie wiele dobrego. Nie dość, że mogłem rywalizować z bardzo dobrymi bramkarzami, to jeszcze sytuacja kadrowa na tej pozycji ułatwiła zarówno mi, jak i działaczom Legii, decyzję o wypożyczeniu mnie do innego klubu.
- W Grodzisku Twoja forma nie była jeszcze najrówniejsza. Zdarzały Ci się błędy, jak choćby w meczu ze Śląskiem Wrocław...
- Błędy przytrafiają się każdemu. Ja lubię podejmować na boisku ryzyko, nie kalkuluję, czy mam wyjść do piłki czy nie, tylko po prostu wychodzę (hmm... i jak tą wypowiedz ustosunkować do meczu z Ruchem) A, że czasami te moje obliczenia są jeszcze błędne... Cóż piłka nożna jest grą błędów i na nich trzeba się uczyć. Wydaje mi się jednak, że mój pobyt w Grodzisku był zdecydowanie bardziej udany, niż niektórzy mogliby sądzić. Tak naprawdę, to w zdecydowanej większości spotkań zaprezentowałem się z bardzo dobrej strony. Najlepiej świadczy o tym fakt, że tamtejsi działacze wielokrotnie podkreślali, że są ze mnie bardzo zadowoleni i bardzo niechętnie się ze mną rozstawali. Mile wspominają mnie tam także kibice. Podczas ostatniego meczu pomiędzy Legią i Grodziskiem zostałem przez nich bardzo sympatycznie przyjęty. Bo tak naprawdę poza meczem ze Śląskiem, a także pierwszym meczem rundy wiosennej z Orlenem nie popełniłem tam większych błędów.
- Początek w Legii nie był dla Ciebie zbyt udany.
- Podobnie jak i dla całej Legii. Nie graliśmy źle, a na pewno nie gorzej od naszych przeciwników. Tyle tylko, że oni cieszyli się ze zwycięstwa. W Legii wiele się jednak przed tym sezonem zmieniło. To zupełnie inna drużyna, niż ta która grała tu jeszcze pół roku temu i początkowo brakowało nam zgrania. W dodatku wskutek jakiegoś kaprysu losu dobrze grając na wyjazdach często nie potrafiliśmy wykorzystywać atutu własnego boiska. Kiedyś drużyny przyjeżdżające na Łazienkowską nie liczyły ani na punkty ani na bramki. Teraz to się, niestety zmieniło.
- To znaczy, że nie wytrzymujecie presji, nie potraficie zaprezentować wszystkich swoich umiejętności, gdy jesteście na bieżąco rozliczani przez kilka tysięcy kibiców?
- Wydaje mi się, że publiczność w Warszawie może nam tylko pomóc. Oczywiście zdarza się, że pod naszym adresem kierowane są obraźliwe przyśpiewki, ale moim zdaniem nie podpisują się pod nim prawdziwi kibice, tylko ludzie którzy samemu klubowi jak i pracującym tam ludziom życzą źle. Na nich staramy się jednak nie zwracać uwagi, doceniamy natomiast tych, którzy potrafią stworzyć jak w spotkaniu z Valencią, niesamowitą atmosferę. Właśnie dla nich chcemy grać i wygrywać.
- Wspomniałeś o spotkaniu z Valencią. Rewanż w Hiszpani był szczególnie dla Ciebie, przykrym doświadczeniem.
- Bo aż sześciokrotnie musiałem wyciągać piłkę z siatki. Ważne aby wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Dla mnie to fakt, że przede mną jest w dalszym ciągu bardzo wiele pracy. To była bardzo surowa lekcja, ale może dlatego dłużej ją zapamiętam.
- Przed rewanżem w Hiszpanii byliście bardzo butni, czy właśnie to was zgubiło?
- Wydaje mi się, że odbiór pierwszego spotkania był w powszechnej opinii identyczny. Byliśmy równorzędnym rywalem dla Valencii i w rewanżu mieliśmy pokusić się o niespodziankę. Wynik 1:6 był ogromnym zaskoczeniem. Nawet jednak sami Hiszpanie podkreślili, że był to w ich wykonaniu najlepszy mecz w ciągu ostatnich kilku lat.
- Gra się jednak tak jak przeciwnik pozwala.
- Oczywiście, że tak. My na zbyt wiele pozwoliliśmy, co Valencia skrzętnie wykorzystała. Szkoda, bo nie udało nam się to pożegnanie z tegorocznymi pucharami.
- Nawet najwięksi optymiści nie wierzyli chyba jednak w zdobycie tego trofeum . Wielu cały czas wierzy natomiast w mistrzostwo Polski i pozostałe krajowe puchary.- Rozumiem ten głód sukcesu, bo sam jestem kibicem Legii. I sam, podobnie zresztą jak każdy zawodnik, który trafił do Legii, jestem na te trofea niezwykle pazerny. Tu każdy pragnie sukcesów, ale wiadomo, że im się bardziej chce, tym mniej wychodzi. Tegoroczną sytuację w Legii porównać można do tej sprzed kilku lat, gdy z Warszawy odeszło 9 podstawowych zawodników. Nikt wtedy w tamten zespół nie wierzył, podczas gdy ten o mało co nie zdobył mistrzostwa Polski. Potem przez wiele lat Legia kupowała same znane nazwiska z polskiej ligi, co dodatkowo podsycało nadzieje, zwiększało presję, a efektów jak nie było tak nie ma. Teraz nie myślimy o jakimś konkretnym celu. Koncentrujemy się zawsze na najbliższym meczu, stawiamy kolejne kroki, których suma, mam nadzieję, będzie oznaczała dla nas upragniony tytuł.
- Bo moja przyszłość nie była wówczas sprecyzowana. Nie wiedziałem, w jakim charakterze wracam do Legii, czy będę pierwszym, czy drugim bramkarzem. W dodatku dobrze się czułem w Grodzisku i miałem nadzieję, że jeszcze jakiś czas będę mógł zdobywać doświadczenie w barwach Groclinu. Powrót do Legii po to, by siedzieć na ławce, nie był dla mnie dobrym rozwiązaniem. To, co mogłem osiągnąć w treningu, już osiągnąłem i żeby dalej podnosić swoje kwalifikacje, musiałem grać. I to na wyższym szczeblu, niż trzecioligowym.
- Jak rozumiem, nie wiedziałeś w takim razie nic o planowanym już wówczas odejściu do Groclinu Zbyszka Robakiewicza?
- Wtedy nic się jeszcze o tym nie mówiło i dla większości ten transfer był dużym zaskoczeniem. Nawet jednak
gdyby Zbyszek z Legii nie odszedł, to ja i tak musiałbym wrócić. Taką decyzję już wcześniej podjęli bowiem trenerzy i prezes. Z perspektywy czasu nie żałuję jednak że stało się tak jak się stało.
- Twoja dotychczasowa kariera jest niesamowicie pogmatwana. Gdy po odejściu Szamotulskiego wydawało się, że przejmiesz bluzę z numerem "1" to w trybie pilnym sprowadzona do Warszawy Robakiewicza i Bogusława Wyparło, a dla Ciebie zabrakło miejsca nawet na ławce rezerwowych. Teraz gdy wydawało się, że będziesz grzał ławę, wskoczyłeś do pierwszego składu. Co więcej, nie musisz się na razie o to miejsce obawiać.
- Te zdarzenia nauczyły mnie tego, że Legia jest klubem specyficznym. Gdy chodzi o "Szamo", rzeczywiście byłem przygotowywany na jego następcę. Mimo faktu, że niespodziewanie brakowało dla mnie miejsca nawet na ławce, to i tak potrafiłem wynieść z tej sytuacji dla siebie wiele dobrego. Nie dość, że mogłem rywalizować z bardzo dobrymi bramkarzami, to jeszcze sytuacja kadrowa na tej pozycji ułatwiła zarówno mi, jak i działaczom Legii, decyzję o wypożyczeniu mnie do innego klubu.
- W Grodzisku Twoja forma nie była jeszcze najrówniejsza. Zdarzały Ci się błędy, jak choćby w meczu ze Śląskiem Wrocław...
- Błędy przytrafiają się każdemu. Ja lubię podejmować na boisku ryzyko, nie kalkuluję, czy mam wyjść do piłki czy nie, tylko po prostu wychodzę (hmm... i jak tą wypowiedz ustosunkować do meczu z Ruchem) A, że czasami te moje obliczenia są jeszcze błędne... Cóż piłka nożna jest grą błędów i na nich trzeba się uczyć. Wydaje mi się jednak, że mój pobyt w Grodzisku był zdecydowanie bardziej udany, niż niektórzy mogliby sądzić. Tak naprawdę, to w zdecydowanej większości spotkań zaprezentowałem się z bardzo dobrej strony. Najlepiej świadczy o tym fakt, że tamtejsi działacze wielokrotnie podkreślali, że są ze mnie bardzo zadowoleni i bardzo niechętnie się ze mną rozstawali. Mile wspominają mnie tam także kibice. Podczas ostatniego meczu pomiędzy Legią i Grodziskiem zostałem przez nich bardzo sympatycznie przyjęty. Bo tak naprawdę poza meczem ze Śląskiem, a także pierwszym meczem rundy wiosennej z Orlenem nie popełniłem tam większych błędów.
- Początek w Legii nie był dla Ciebie zbyt udany.
- Podobnie jak i dla całej Legii. Nie graliśmy źle, a na pewno nie gorzej od naszych przeciwników. Tyle tylko, że oni cieszyli się ze zwycięstwa. W Legii wiele się jednak przed tym sezonem zmieniło. To zupełnie inna drużyna, niż ta która grała tu jeszcze pół roku temu i początkowo brakowało nam zgrania. W dodatku wskutek jakiegoś kaprysu losu dobrze grając na wyjazdach często nie potrafiliśmy wykorzystywać atutu własnego boiska. Kiedyś drużyny przyjeżdżające na Łazienkowską nie liczyły ani na punkty ani na bramki. Teraz to się, niestety zmieniło.
- To znaczy, że nie wytrzymujecie presji, nie potraficie zaprezentować wszystkich swoich umiejętności, gdy jesteście na bieżąco rozliczani przez kilka tysięcy kibiców?
- Wydaje mi się, że publiczność w Warszawie może nam tylko pomóc. Oczywiście zdarza się, że pod naszym adresem kierowane są obraźliwe przyśpiewki, ale moim zdaniem nie podpisują się pod nim prawdziwi kibice, tylko ludzie którzy samemu klubowi jak i pracującym tam ludziom życzą źle. Na nich staramy się jednak nie zwracać uwagi, doceniamy natomiast tych, którzy potrafią stworzyć jak w spotkaniu z Valencią, niesamowitą atmosferę. Właśnie dla nich chcemy grać i wygrywać.
- Wspomniałeś o spotkaniu z Valencią. Rewanż w Hiszpani był szczególnie dla Ciebie, przykrym doświadczeniem.
- Bo aż sześciokrotnie musiałem wyciągać piłkę z siatki. Ważne aby wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Dla mnie to fakt, że przede mną jest w dalszym ciągu bardzo wiele pracy. To była bardzo surowa lekcja, ale może dlatego dłużej ją zapamiętam.
- Przed rewanżem w Hiszpanii byliście bardzo butni, czy właśnie to was zgubiło?
- Wydaje mi się, że odbiór pierwszego spotkania był w powszechnej opinii identyczny. Byliśmy równorzędnym rywalem dla Valencii i w rewanżu mieliśmy pokusić się o niespodziankę. Wynik 1:6 był ogromnym zaskoczeniem. Nawet jednak sami Hiszpanie podkreślili, że był to w ich wykonaniu najlepszy mecz w ciągu ostatnich kilku lat.
- Gra się jednak tak jak przeciwnik pozwala.
- Oczywiście, że tak. My na zbyt wiele pozwoliliśmy, co Valencia skrzętnie wykorzystała. Szkoda, bo nie udało nam się to pożegnanie z tegorocznymi pucharami.
- Nawet najwięksi optymiści nie wierzyli chyba jednak w zdobycie tego trofeum . Wielu cały czas wierzy natomiast w mistrzostwo Polski i pozostałe krajowe puchary.- Rozumiem ten głód sukcesu, bo sam jestem kibicem Legii. I sam, podobnie zresztą jak każdy zawodnik, który trafił do Legii, jestem na te trofea niezwykle pazerny. Tu każdy pragnie sukcesów, ale wiadomo, że im się bardziej chce, tym mniej wychodzi. Tegoroczną sytuację w Legii porównać można do tej sprzed kilku lat, gdy z Warszawy odeszło 9 podstawowych zawodników. Nikt wtedy w tamten zespół nie wierzył, podczas gdy ten o mało co nie zdobył mistrzostwa Polski. Potem przez wiele lat Legia kupowała same znane nazwiska z polskiej ligi, co dodatkowo podsycało nadzieje, zwiększało presję, a efektów jak nie było tak nie ma. Teraz nie myślimy o jakimś konkretnym celu. Koncentrujemy się zawsze na najbliższym meczu, stawiamy kolejne kroki, których suma, mam nadzieję, będzie oznaczała dla nas upragniony tytuł.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.