Domyślne zdjęcie Legia.Net

Kukułeczka kuka, Dragomir Okuka

Maciej Weber

Źródło: Gazeta Wyborcza

28.05.2002 09:27

(akt. 07.12.2018 12:08)

<b>- Legia zdobyła mistrzostwo Polski i Puchar Ligi. Zamiast się wzmacniać, jest coraz słabsza. Czy to normalne?</b> Wywiad z Dragomirem Okuką
- Legia zdobyła mistrzostwo Polski i Puchar Ligi. Zamiast się wzmacniać, jest coraz słabsza. Czy to normalne?
- Wiadomo, że w przyszłym sezonie w innych klubach będą grać Karwan, Murawski i Czereszewski. Kontrakty kończą się Zielińskiemu, Jóźwiakowi, Magierze, Szali. Nikt nie wie, czy zostanie Vuković. Może zostanie Yahaya, a może nie. Wraca Marcin Mięciel, ale niewykluczone, że znajdzie sobie inną drużynę. Do Partizana Belgrad wraca Gerasimovski. Oczywiście jest możliwe, że Legię wzmocni ktoś z polskiej ligi, może ktoś z zagranicy, jednak musi być wystarczająco dobry, by nie musieć siedzieć na ławce. Trochę martwi mnie, że wszystko toczy się tak jakoś powoli. Oby nagle nie okazało się, że na pozytywne zmiany jest już za późno. W ubiegłym sezonie, przy podziale ligi na grupy, można było stracić parę punktów, a potem to odrobić wiosną. Przy obecnym systemie rozgrywek trzeba zaczynać z wysokiego pułapu. A zespołu nie da się zbudować, gdy zawodnicy będą pojawiać się już po zakończeniu okresu przygotowawczego. Sytuacja jest troszeczkę dziwna. Nigdzie z czymś takim jeszcze się nie spotkałem.
- Od składu zależy, czy trener Okuka zostanie w Warszawie?
- Nie jest istotne, czy mój kontrakt będzie o tysiąc lub dwa wyższy. Decyzję o pozostaniu uzależniam od ogólnej sytuacji. Zdobyłem z Legią mistrzostwo, ale na tym nie kończą się moje ambicje. Chciałbym osiągnąć więcej.
- A może pojawiły się jakieś inne, bardziej intratne oferty pracy?
- Coś tam może się i pojawiło, ale nie było to nic konkretnego. Chciałbym zostać, bo jeszcze nie skończyłem tego, co zamierzałem. Szkoda byłoby po zbudowaniu zespołu mającego szansę na niezły wynik w europejskich pucharach tak od razu go opuszczać. Teraz wyjeżdżam na urlop do ojczystego kraju. 17 czerwca zawodnicy mają przejść testy medyczne. Na 18 czerwca zaplanowaliśmy początek przygotowań do następnego sezonu i tego dnia wrócę do Warszawy. Ale być może tylko po to, aby się pożegnać. Prezes Zarajczyk musi się pospieszyć. Jeżeli do 10 czerwca nic jeszcze nie będzie wiadomo, to być może nie zostanę w Legii.
- Podobno ma Pan tzw. listę życzeń dotyczącą zawodników z polskiej ligi, którzy mogliby wzmocnić Legię. W prasie pojawiają się takie nazwiska, jak np. Drumlak, Kukiełka czy Jakubowski. Czy pokrywają się z prawdą?
- Znajduje się na niej około 20 nazwisk. Ale co z tego? Tę listę mam od zeszłego roku i pewnie będę miał ją nadal. Gdyby do Legii trafiło dwóch-trzech, to byłbym zadowolony. A poza tym różnie bywa. Przed rokiem wymieniłem tych, którzy by się przydali, a tymczasem do Legii przyszedł Yahaya, którego na tej liście nie było.
- Czy w Jugosławii wiedzą, co Pan tutaj osiągnął?
- W gazetach sporo pisano o mistrzostwie Polski, uznając je także za wielki sukces naszej piłki. Za granicą nie pracuje zbyt wielu trenerów z Jugosławii, a ja jestem bodaj jedynym, który w ostatnim okresie wygrał jakąś ligę. Może to pomóc także naszym piłkarzom zatrudnianym przez Legię. Na pewno jednak nie pomoże Legii, bo jak Partizan się zorientuje, jak dobrze grał tutaj "Aco" Vuković, to zechce znów ściągnąć go do siebie.
- Sezon dla Legii zaczął się od serii porażek, potem zespół coraz efektowniej wygrywał, by nagle wpadać w "dołek". Forma ustabilizowała się dopiero wiosną.
- Mieliśmy zupełnie nowy zespół. Svitlica leczył kontuzję, Kowalczyk wyjechał na Cypr, Yahaya nie mógł grać ze względów proceduralnych. Vuković dopiero miał przyjechać z Jugosławii. Jesienią występowali jedni zawodnicy, a wiosną inni. Mieliśmy bardzo mało czasu na przygotowania, bo przerwa między zakończeniem poprzednich rozgrywek a początkiem następnych trwała zaledwie trzy tygodnie. Od razu założyliśmy, że forma może być nierówna. I rzeczywiście po znakomitym występie przeciwko Ruchowi na wyjeździe zagraliśmy słabo u siebie z Groclinem i Radomskiem. Na początku nie czuliśmy jeszcze tak zdecydowanego poparcia ze strony kibiców. Wszystko było na granicy. Czułem jednak, że idzie ku lepszemu. Różnice w tabeli były tak małe, że wszystko miało się rozstrzygnąć dopiero wiosną. Potem nastąpiła przerwa zimowa - dłuższa od letniej - i nareszcie mogliśmy naprawdę przygotować drużynę. Ale już jesienią po świetnym meczu z Valencią w Warszawie wiedziałem, że przed Legią są naprawdę dobre perspektywy.
- Teraz często mówi Pan, że w Warszawie są znakomici kibice. Ale trybuny nie od razu zaakceptowały szkoleniowca z zagranicy.
- Kibice takich drużyn jak Legia są zadowoleni tylko wtedy, gdy wygrywa się ligę, gdy odnosi się sukcesy w europejskich pucharach. To normalne. Wrażenie, że doceniają moją pracę, odniosłem, gdy zremisowaliśmy z Valencią. Chociaż, gdy pokonaliśmy 6:1 Elfsborg na wyjeździe, kibice zaśpiewali "Kukułeczka kuka, Dragomir Okuka". Po raz pierwszy usłyszałem tę piosenkę i to może wtedy zaczynało kiełkować ich zaufanie. To bardzo ważne. Trener może podobać się jednym dziennikarzom, innym nie. Tak samo jest z działaczami. Ale kibice nie pomylą się na pewno.
- Najlepszy i najgorszy moment w minionym sezonie.
- Dobrych zdarzyło się znacznie więcej, bo w końcu za wiele tych meczów Legia nie przegrała. Do najlepszych na pewno należała feta po osiągnięciu tytułu. Nie najweselej było natomiast po dwóch porażkach na początku sezonu, gdy przystępowaliśmy do meczu z Ruchem w Chorzowie. Wszyscy czekali na kolejną przegraną. Wtedy mógł nastąpić koniec. Nie musiał, ale mógł. Porażki z Valencią nie rozpamiętywałem. Owszem, wynik był wysoki, ale przecież przegraliśmy ze świetnym zespołem, który niedawno zdobył mistrzostwo Hiszpanii. Uznałem to za doskonałą lekcję. Niemile zaskoczyła mnie porażka z Ruchem w Pucharze Polski. Mieliśmy jednak wówczas sporo problemów spowodowanych żółtymi kartkami i kontuzjami.
- Ale w finale Pucharu Ligi z Wisłą brakowało Panu jeszcze więcej piłkarzy, a potrafiliście wygrać 3:0 i ostatecznie zdobyć trofeum.
- Wcześniej nie pozwoliliśmy odejść nikomu. Nawet zawodnikom mającym propozycje z innych klubów, o których mówiono, że mają małe szanse, by grać w pierwszym składzie. Magiera i Czereszewski mogli zostać wypożyczeni do Widzewa, ale nie zgodziłem się na to. Legia jest zespołem walczącym zawsze o największe sukcesy. A takich sukcesów nie możesz osiągnąć, jeżeli w zespole nie ma konkurencji. Tacy zawodnicy jak Wojtaś czy Zganiacz to jeszcze nie konkurencja. Ale jak postawimy obok siebie Svitlicę, Yahayę i Czereszewskiego, to już wiadomo, że walka o miejsce będzie ostra. Tak samo w linii pomocy, gdzie walczyli Magiera, Majewski, Piekarski czy Vuković. W obronie - Szala, Jarzębowski, Jóźwiak, Omieljańczuk. Oni wszyscy też muszą się starać. Wygraliśmy z Wisłą niby rezerwowym składem, lecz przecież większość z tych zawodników w trakcie sezonu grała. Jedyne zaskoczenie to fakt, że umieli pokonać Wisłę aż 3:0, bo gdyby było 1:0, to wcale nie byłbym zdziwiony. Ci piłkarze przeciwko Wiśle mieli coś do udowodnienia. Jednym z powodów sukcesów Legii był wyrównany i szeroki skład.
- Konkurencja w Legii wydaje się wystarczająca. Czy w polskiej lidze są jeszcze piłkarze rzeczywiście lepsi od tych, których zgromadzono przy Łazienkowskiej? Może w Wiśle, ale z drugiej strony wiadomo, że z tego klubu nikt tutaj nie przyjdzie.
- Może i nie ma lepszych, ale mogą być na tyle groźni, że zmuszą tych, którzy są, do maksymalnego wysiłku. Każdy może powiedzieć, po co nam np. Jakubowski skoro na prawej stronie pomocy jest lepszy od niego Sokołowski albo w obronie po co nam Dudek, skoro mamy Omieljańczuka. Proszę jednak sobie przypomnieć, co się stało, gdy kontuzji doznał Karwan. Mieliśmy Sokołowskiego. A on przecież także może doznać kontuzji. I chodzi o to, że gdyby jego zabrakło, to powinniśmy mieć za niego gracza niemal równorzędnego. Może to być Jakubowski, ale może być Nazaruk [podpisał kontrakt z Widzewem - przyp. red.] albo Sibik. Jeżeli jest wielu dobrych zawodników, to i łatwiej o sukcesy.
- Zawsze jest tak, że gdy zagraniczny trener wprowadza do zespołu rodaków, to tubylcy patrzą z niechęcią, wręcz podejrzliwie. W Legii było podobnie - z czasem wszystko się ułożyło. Wychodzi na to, że zagraniczni zawodnicy zmobilizowali Polaków do pracy.
- Chodzi o to, by nie sprowadzać po prostu graczy z zagranicy, tylko takich, którzy pasują mentalnie do zespołu. Polacy mają swoją mentalność, Jugosłowianie swoją, a jeszcze inną Białorusini.
- A jak znalazł się Pan w środowisku polskich trenerów? Nikt nie patrzył wilkiem, że zajęto mu najbardziej pożądaną w kraju posadę i w dodatku to nie żaden z nich sięgnął po mistrzostwo? Zwolniony z Legii Franciszek Smuda nie raz i nie dwa ironicznie komentował posunięcia trenera Okuki.
- Na ogół nie miałem problemów. Ja nie komentuję tego, co robią koledzy po fachu. Wiadomo, jak to bywa z trenerami. Jesteś gdzieś miesiąc, dwa i jak ci nie idzie, to cię w danym miejscu nie ma. To bardzo ciężka i wymagająca praca. Szkoleniowiec krytykujący innych tak naprawdę działa przeciw sobie.
- Legia to jeden z najlepiej zorganizowanych polskich klubów, ale w porównaniu z Europą Zachodnią wciąż jest czego się wstydzić. Czego brakuje, by dorównać największym?
- Legia ma wszelkie podstawy do osiągania sukcesów. Dlatego też zdecydowałem się tutaj pracować. Gdy zdobywałem z Obiliciem Belgrad mistrzostwo Jugosławii, brakowało nam kibiców. A tutaj kibice są, i to znakomici. Warunki do przygotowań też są bardzo dobre, ale jednak czegoś brakuje. Jak to możliwe, że po osiągnięciu sukcesu nie wiadomo, co będzie dalej. Poza tym z tego co wiem, to kilka lat temu były tutaj pieniądze, lecz źle je spożytkowano. Brakowało sukcesów, a podpisano bardzo dobre kontrakty z kilkoma zawodnikami po ciężkich kontuzjach, do dzisiaj niemogącymi wrócić do pełni zdrowia. Oni mają wciąż lepsze pieniądze od tych, którzy grali i zapewnili Legii mistrzostwo.
- Dlaczego w ogóle podjął Pan pracę w Legii
- To była świetna okazja, by się wykazać. Wiadomo, że w Obiliciu rządził Arkan i potem zarzucano mi, że tylko dzięki niemu udało się wygrać ligę. Nikt nie chciał słuchać, że przed Okuką zatrudnił kilku trenerów i niczego nie osiągnęli. Po mnie aż do śmierci Arkana pracowało bodaj siedmiu i też im się nie udało. Najlepszym wynikiem była trzecia lokata. To mistrzostwo z Legią udowodniło, że chyba jednak znam się na tym, co robię. Poza tym Legia jest jedynym polskim klubem, w którym mógłbym pracować. O kibicach już wspominałem. Zespół gra w stolicy, znają go w całej Europie. Oczywiście Wisła też ma dobre podstawy, ale Warszawa to jednak Warszawa.
- Pan nie chce, by zawodnicy odchodzili z Legii, ale ponoć sam zaoferował Maciejowi Murawskiemu pomoc w podpisaniu kontraktu z AEK Ateny.
- Maciek mówił, że Legia chciała przedłużyć z nim umowę i to na bardzo dobrych warunkach. Z drugiej jednak strony wiedziałem o Arminii Bielefeld, a akurat mój kolega Dusan Bajević, który wcześniej proponował mi posadę asystenta przy reprezentacji Jugosławii po rozstaniu z nią zatrudnił się w ateńskim klubie i oświadczył, że taki gracz jak Murawski bardzo by mu się przydał. Wolałem pomóc także przyjacielowi, bo Murawski i tak już zdecydował się odejść. To taki zawodnik, jakiego chciałby każdy trener - walczący, właściwie nigdy nie kontuzjowany i bardzo zaangażowany w to, co robi.
- Nie jest Pan rozczarowany mentalnością polskich piłkarzy, że zamiast powalczyć o Ligę Mistrzów i możliwość pokazania się w Europie wolą już teraz większe pieniądze w klubach nie mających szans na sukcesy? Murawski idzie co prawda do lepszej od naszej ligi niemieckiej, ale jednak tylko do Arminii, która będzie walczyć o utrzymanie, a co najwyżej o środek tabeli. Z kolei Sylwester Czereszewski zamierza grać w lidze cypryjskiej nie wytrzymującej porównania nawet z polską.
- Troszeczkę temu się dziwię, ale dobrze - każdy gra za pieniądze. Czereszewski ma nazwisko i nie boję się, że nie da sobie rady. Murawski też jest bardzo dobry. Ale czy Marcin Mięciel nie był bardzo dobry? A poszedł do Bundesligi i posadzili go w głębokiej rezerwie. Ani dużo więcej nie zarobił, ani nie odniósł sukcesu. Możliwe, że gdyby grał nadal w Legii dostałby bardziej odpowiadającą mu propozycję. Tutaj zawodnicy wcale nie mają źle. I dlatego mogliby jeszcze trochę poczekać. Tu w ciągu sezonu możesz przegrać tylko pięć meczów, a w takiej Bundeslidze możesz tyle samo wygrać. Im więcej porażek, im więcej siedzisz na ławce, tym gorzej się czujesz. Na dłuższą metę takie decyzje nie muszą być dobre.
- Pod Pana okiem do reprezentacji awansował Cezary Kucharski.
- Oczywiście, że z tego się cieszę. Ale nie tylko z jego powodu. Do reprezentacji Polski trafiło czterech legionistów. Z tego co wiem, to dawno czegoś takiego nie było. A jest przecież jeszcze Siergiej Omieljańczuk, wcześniej nie powoływany do pierwszej reprezentacji Białorusi, który dostał nominację niedługo po tym jak zdobył z Legią mistrzostwo Polski. To najlepszy dowód na to, że wykonaliśmy dobrą pracę. Wracając do Czarka, w tym sezonie był to najlepszy piłkarz polskiej ligi. Moim zdaniem nie ma wielkich szans, by pograć na mistrzostwach. Ale to normalne. Trener Jerzy Engel ma swoich, od dawna sprawdzonych zawodników.
- Na początku rundy wiosennej w Legii była jedna kontrowersyjna sprawa - kto będzie kapitanem. Przez kilka ostatnich lat opaskę miał Jacek Zieliński. Nie grał jesienią, ale wiosną wrócił do zespołu. Pan jednak zdecydował, że kapitanem pozostanie Kucharski. Nie było obaw, że popsuje to atmosferę?
- To ważna decyzja. Jacek Zieliński ma ogromny autorytet, ale jesienią to Czarek prowadził drużynę i grał naprawdę świetnie. Wiedziałem, że bardzo potrzebujemy takiego obrońcy jak Jacek. Zrobiłem co mogłem, aby pomóc. Na moją decyzję wpłynęła niepewność, czy jego bardzo ciężka przecież kontuzja się nie odnowi. Gdybym miał pewność, że wszystko będzie w porządku postawiłbym na niego. To wspaniały profesjonalista, wrócił do piłki w takim czasie w jakim niewielu potrafi, zwłaszcza po tak ciężkim urazie jak zerwanie ścięgna Achillesa. A on nie tylko wrócił do piłki i to pierwszoligowej. On wrócił do reprezentacji. Mój dodatkowy podziw wzbudził fakt, że zrobił to w tym wieku. Nie wypominając bowiem, niedługo skończy 35 lat. Ale niebezpieczeństwo było. Ustaliliśmy więc, że będzie grał, kiedy będzie czuł się na siłach. Mogłoby jednak skończyć się na tym, że zagrałby 25 minut i musiałby oddać opaskę. A miałem pewność, że Czarek wytrzyma całą rundę od pierwszej do ostatniej minuty. I tylko to zadecydowało.
- A dlaczego lżejszej kontuzji nie wyleczył Bartosz Karwan?
- To dziwny przypadek. W dodatku w związku z tą jego kontuzją dziennikarze próbowali wywołać mój konflikt z trenerem Engelem. Ja wcale nie mówiłem, że to przez selekcjonera Bartek znowu doznał urazu. Po prostu uważałem, że lepiej dla niego było, by grał po 30 minut i to w drugiej połowie, gdy jest łatwiej, bo przeciwnicy już odczuwają zmęczenie. To mu służyło. Moim zdaniem tylko w meczu z Wisłą dał z siebie sto procent, w pozostałych się kontrolował. Natomiast, gdy wybiegł w podstawowej jedenastce reprezentacji na mecz z Rumunią chciał dać z siebie zbyt wiele, bo jest bardzo ambitny i mięśnie nie wytrzymały.
- W trakcie przygotowań do sezonu wielu legionistów doznawało kontuzji. Krytykowano Pana, że przesadził z obciążeniami. Chociaż per saldo system się sprawdził, ponieważ Legia była zdecydowanie najlepiej przygotowana pod względem fizycznym ze wszystkich zespołów występujących w lidze.
- Mieliśmy sporo problemów, jednak w większości to nie były nowe urazy, tylko zadawnione. Takich doznali Jarzębowski, Wróblewski, czy Szala. Przestawienie się na nowy system treningowy sprawiało piłkarzom pewne trudności, ale je zwalczyli zdając sobie sprawę, że najlepsza technika nic nie da, kiedy nie ma siły, by biegać.
- Większość graczy zaakceptowała pańskie metody, ale jednak nie wszyscy. Dlaczego nie wyszło z Markiem Citką, Wojciechem Kowalczykiem i Mariuszem Piekarskim?
- Moim zdaniem Citko to bardzo dobry zawodnik, ale po ciężkiej kontuzji nie może trenować na sto procent. On myślał, że wyjdzie na boisko, zrobi jedno, dwa podania i to wystarczy, bez walki. Ja wiem, że Citko nie może tak biegać jak Magiera, czy Murawski. Nie jestem głupi. Ale 50 procent w porównaniu do innych to stanowczo za mało. Chciałem, by budował formę w drugim zespole. On tego nie zaakceptował, a potem niepotrzebnie opowiadał o swoich frustracjach w gazetach. Na Zachodzie jest dewiza, że klubu czy trenera piłkarz krytykować nie może. Mięciel w Borussii nie grał, ale siedział cicho. Citko miał bardzo dobry kontrakt niezależnie od tego czy grał, czy nie. Polscy zawodnicy mają za wiele do powiedzenia. Ale to nie znaczy, że za mojej kadencji Citko nie ma do Legii powrotu. Gdyby zaakceptował moje metody, to nie widzę przeciwskazań.
Kowalczyk to bardo dobry napastnik. Uważałem, że tylko kwestią czasu jest, kiedy zacznie regularnie strzelać bramki. To ja przywróciłem go do składu. Był u nas krótko, a wystawiłem go na mecz z Pogonią. Kibice skandowali jego nazwisko. OK., miło, że mogłem im zrobić przyjemność. Nie daje to jednak prawa zawodnikowi do oceniania trenera, czy też kolegów. Musi zdać sobie sprawę, że to nie on jest najważniejszy. W krótszym czy dłuższym wymiarze u mnie grywał. Chociaż bramek nie strzelał. Potem źle się zachował. Opowiadał, że sprowadzam rodaków i daję im grać po znajomości. Nie miałem więc nic przeciwko temu, gdy chciał odejść na Cypr. Jednak nie oponowałbym, gdyby został.
Piekarski mógłby być znakomity, ale musi się nauczyć, że nie tylko on jest ważny, a liczy się kolektyw. Za jesień wystawiłbym mu pozytywną opinię, bardzo pomagał drużynie. Grał często. Dłużej, krócej, lecz wtedy był jak na siebie bardzo dobrze przygotowany, choć oczywiście wiem, że on także nigdy nie będzie biegał tak jak Murawski. I nagle, w przerwie zimowej zdecydował się wyjechać do Chin. Sprzeciwiałem się temu. Tym bardziej, że mam stamtąd własne doświadczenia. Stracił sześć tygodni, których nie mógł od razu nadrobić. Zagrał dwa razy w drugim zespole, przez pewien czas siedział na ławce, aż wreszcie przyszedł mecz z Odrą. Myślał, że jak dobrze zagrał, strzelił gola, to od razu należy mu się miejsce w jedenastce. Miałem zrezygnować z tych, którzy uczciwie pracowali przez okres przygotowawczy? Z Pogonią wszedł w drugiej połowie. Legia wygrała, a on był niezadowolony. Zgłosił kontuzję. Powiedziałem, żeby pojechał z nami - może wejdzie na boisko, a może nie wejdzie. Zgodził się tym bardziej, że USG niczego nie wykazało. Pewnie by wszedł, gdybyśmy nie stracili bramki już w pierwszej minucie. A potem wszyscy cieszyli się z remisu tylko on nie. Powiedział też, że nie wraca z drużyną, do Warszawy przyjedzie z żoną. Stwierdziłem, że to nie będzie dobre dla atmosfery, ale decyzja należy do niego.
Nie można myśleć tylko o sobie. Tym bardziej, że sukcesy zespołu podnoszą wartość każdego z piłkarzy. Gdyby Legia nie zdobyła mistrzostwa, to nie wiem, czy np. Murawski podpisałby kontrakt z Arminią. Wybieram najbardziej przydatnych w danej chwili. Gdyby tak nie było, to np. nie zamieniłbym w podstawowym składzie Svitlicy na Czereszewskiego. Stanko strzelał gole w sparingach z silnymi przeciwnikami - z Szachtarem i Lewskim, ale w lidze nie, a "Czereś" tak. U mnie każdy ma równe szanse. Oczywiście, jeżeli ma ochotę powalczyć.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.