Domyślne zdjęcie Legia.Net

Po cichu każdy marzył o tytule

Robert Błoński, Maciej Weber

Źródło: Gazeta Wyborcza

29.04.2002 10:18

(akt. 07.12.2018 12:08)

<b>- Legia zaczęła sezon od dwóch porażek, krytyka była powszechna. Nie przejmowaliście się, robiliście swoje i teraz Wasze jest na wierzchu. Satysfakcja?</b> Wywiad z Dariuszem Kubickim
- Legia zaczęła sezon od dwóch porażek, krytyka była powszechna. Nie przejmowaliście się, robiliście swoje i teraz Wasze jest na wierzchu. Satysfakcja?
- Każdą krytykę przyjmowaliśmy z powagą, staraliśmy się wyciągać wnioski. Zdajemy sobie sprawę, że choć Legia została mistrzem Polski, w naszej grze wciąż jest wiele mankamentów, które wcale nie tak łatwo wyeliminować. Cieszę się z czego innego. Z tego, że nie tracąc wiary w zespół, umieliśmy dotrzeć do zawodników. Po meczach do piłkarzy można było mieć rozmaite zastrzeżenia. Na pewno jednak nie do zaangażowania, do tego, że do obowiązków nie podchodzili z należytą powagą.
- Zawodnicy zawsze twierdzą, że dają z siebie wszystko. W poprzednich sezonach tak to nie wyglądało.
- W przeszłości bywało tak, że walczyli, ale nie wszyscy w tych samych momentach. Teraz przez 90 min nikomu nie można zarzucić, że nie angażuje się w grę. Przy obecnej wiedzy wcale nie tak trudno przygotować zespół. Priorytetowe stają się cechy charakterologiczne zawodników. W tym sezonie właśnie charakterem przewyższaliśmy rywali.
- Jak udało się to wyegzekwować?
- Rozmawialiśmy z wszystkimi indywidualnie. Nikt nie mógł czuć się pewny miejsca w składzie. Przez cały sezon trzeba było udowadniać swoją wartość. Zawsze powtarzamy: Jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz. I to się sprawdzało. Futbol jest grą błędów. Tak więc błędy możemy wybaczyć, ale nie brak zaangażowania czy stawianie indywidualnych celów ponad dobro zespołu. Po wielu meczach tego sezonu byliśmy autentycznie dumni, że mamy okazję pracować z tą właśnie grupą piłkarzy.
- To znaczy, że Mariusz Piekarski, który mimo korzystnego wyniku meczu z Wisłą w Krakowie był niezadowolony, ponieważ nie zagrał, zostanie przez Was skreślony?
- Wiele czynników złożyło się na to, że nie ma go w pierwszej jedenastce. Przede wszystkim kontuzje. Także chęć odejścia z klubu, przez co stracił część okresu przygotowawczego. W końcówce sezonu jednak bardzo się starał i jest pełnowartościowym członkiem kadry. W tej chwili inni są odrobinę lepiej wytrenowani, przez co bardziej przydatni. Ale bardzo liczymy na tego zawodnika i mam nadzieję, że on również postara się nas zrozumieć i zostanie na następny sezon.
- Oglądając polską ligę, nie ma Pan wrażenia, że można wziąć kilkunastu niezłych piłkarzy, odpowiednio ich przygotować pod względem fizycznym i to wystarczy?
- Samo przygotowanie fizyczne nie wystarczy, by nie przegrać 19 kolejnych spotkań. Naszą siłą jest to, że umiemy przesuwać się jako całość przez różne części boiska. W takiej sytuacji trudno nam zrobić krzywdę. Widać, że zawodnicy grają nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Dam taki przykład. Gdy nasz skrzydłowy kryje skrzydłowego z przeciwnej drużyny, to nie ogranicza się tylko do tego, ale często też schodzi do środka. Przy stałych fragmentach gry linię środkową wspomagają obrońcy. Nasz zespół przewyższał rywali konsekwencją i mądrością taktyczną.
- Podoba się Panu gra Legii?
- Jeżeli trener uważa, że w grze jego zespołu nie można niczego poprawić, to dla niego już koniec. Na pewno nasza gra nie jest zła, ale mogłaby być bardziej efektowna. W tej chwili Legia trzema, czterema podaniami umie rozmontować każdą defensywę. Gorzej, gdy trzeba zastosować atak pozycyjny. Mamy za dużo strat w środku boiska. Są spore rezerwy w grze ofensywnej obrońców. Każdej drużynie potrzeba trochę świeżej krwi. Nawet tylko dla zwiększenia rywalizacji. Można jeszcze coś poprawić w taktyce.
- Legia na początku rozgrywek przegrała dwa mecze i zdawało się, że ten sezon będzie stracony. Potem zespół był na huśtawce. Wygrywaliście 4:0 z Ruchem, by za chwilę zremisować u siebie z Groclinem. Znów kilka efektownych zwycięstw i nagle porażka 3:4 ze Śląskiem.
- Bardzo trudno to ocenić. Akurat w meczu ze Śląskiem zbyt wielu zawodników popełniło znaczące błędy. Nie robiliśmy tragedii, tylko próbowaliśmy im uzmysłowić, że ligę wygra ten zespół, który będzie prezentować najrówniejszą formę. O mecze z Wisłą, Amicą czy Polonią w ogóle się nie obawialiśmy, bo do mobilizacji nie musieliśmy nikogo namawiać. I prawie każdy z nich zdobył z nami zaledwie po punkcie. Baliśmy się spotkań ze słabszymi. Na szczęście zespół pokazał, że nawet nie grając rewelacyjnie, potrafi odnosić zwycięstwa.
- Jaki był przełomowy moment tego sezonu?
- Trudno wybrać. Może to być gol Tomka Kiełbowicza z wolnego z Ruchem, Bartka Karwana z Wisłą czy Stanko Svitlicy z GKS. Było wiele ważnych momentów. Zakładaliśmy, że na początku stracimy trochę punktów. Chodziło tylko o to, by straty nie były za duże. Potem zawodnicy uwierzyli w siebie, odrobiliśmy stratę do Wisły, a następnie uzyskaliśmy przewagę. Przed sezonem to Wisła była faworytem. My znajdowaliśmy się w cieniu, choć po cichu każdy marzył o mistrzostwie.
- Oprócz derbów z Polonią wszystkie mecze w grupie mistrzowskiej wygraliście jedną bramką.
- Może wynika to stąd, że w pierwszej kolejności staraliśmy się, by Legia nie traciła bramek.
Nie można jednak oczekiwać, że Legia ciągle będzie wygrywać trzy czy cztery do zera.
- Jaka jest rola obcokrajowców? W Legii istotną pozycję mają bramkarz, obrońca, pomocnik, czasem także napastnik. A na ławce jest przecież trener z zagranicy. W sumie pół drużyny.
- Ich przyjście zwiększyło rywalizację, dzięki obcokrajowcom mamy szerszą kadrę, jest rotacja w składzie, czyli tak jak być powinno. Poza tym, co ważne, potrafili się wtopić w polskie realia. Zostali zaakceptowani.
- Nie zawsze można odnieść takie wrażenie. Na przykład w większości wypowiedzi polskich legionistów dawało się odczuć, że z pewną nieufnością, a nawet lekceważeniem traktują Stanka Svitlicę. Np. gdy strzelił bramkę, mówili, że ich zaskoczył.
- Mnie Svitlica nigdy nie zaskakiwał, bo wiem, że jego największym atutem jest właśnie umiejętność zachowania się pod bramką. Ma oczywiście braki, ale spójrzmy prawdzie w oczy - Svitlica jest chyba czwartym w kolejności zawodnikiem, którego chciał do Legii sprowadzić trener Okuka. Nazwisk pozostałych już nie pamiętam. W każdym razie ze względu na ceny byli poza naszym zasięgiem.
- Co z Moussą Yahayą? Gdy był w GKS Katowice, zapowiadał się na czołową postać ligi. W Legii jest tylko rezerwowym. Przewraca się na piłce, z trybun wygląda, jakby był jedną wielka pomyłką.
- On nie jest zawodnikiem skutecznym. Gdziekolwiek grał, to wielu goli nie strzelał. Czarek Kucharski, Sylwek Czereszewski czy też Svitlica są znacznie skuteczniejsi. Napastników rozlicza się z bramek, więc trudno mu się przebić. Może nie dostał zbyt wielu szans, ale nie było takiej możliwości. Jest jednak bardzo widowiskowym graczem, ma spory potencjał. Być może jego optymalna pozycja to gra za napastnikami.
- A Łukasz Mierzejewski? Kolejny napastnik o sporych możliwościach, a ciągle nie ma szans na miejsce w podstawowym składzie.
- Gdyby nie miał tylu kłopotów ze zdrowiem, jego pozycja w zespole z pewnością byłaby mocniejsza.
- W czerwcu kończą się kontrakty Murawskiego, Czereszewskiego i Jóźwiaka...
- Byliśmy tak pochłonięci walką o mistrzostwo, że nawet nie mieliśmy czasu, by się tym zajmować. Oczywiście rozmawiamy, choć nie są to rozmowy łatwe. Wielu piłkarzy chce grać w Legii, zżyło się z klubem. Jeżeli jednak dostaną trzy razy bardziej korzystną ofertę, to o miłości do klubu zapomną, bo każdy ma przecież rodzinę i musi zarabiać. My nie zawiedliśmy się na nikim i pewnie nikt nie odejdzie, jeżeli go nie skusi konkurencja.
Pamiętacie jeszcze o Tomaszu Łapińskim?
- Oczywiście, że tak. On nadal walczy o powrót do pełnej dyspozycji. Na razie zagrał w rezerwach, a na treningach z pierwszym zespołem prezentuje się całkiem ciekawie.
- Czy budując tę drużynę, powiedzieliście sobie, że Waszym celem jest mistrzostwo Polski, czy cel stanowi Liga Mistrzów, a tytuł macie zdobyć po drodze?
- Zdecydowanie postawiliśmy na tytuł mistrza. Chcieliśmy ustabilizować drużynę, by zaliczała się do ścisłej krajowej czołówki. Na podwalinach tego zespołu postaramy się zrobić następny krok. Ale Ligą Mistrzów na razie się nie przejmujemy. Chcemy najpierw zakończyć sezon, a dopiero potem zająć się wzmocnieniami.
- Odchodzi Bartosz Karwan, wcześniej wyjechał do Doniecka Wojciech Kowalewski.
- Trudno nie przyjąć tak korzystnej oferty, jaką Legia dostała za bramkarza, co zdarza się bardzo rzadko. Trudno też, byśmy stawali zawodnikowi na drodze do kariery. Choć niewątpliwie Karwan w formie bardzo by nam się przydał.
- Gdyby prowadził Pan zespół złożony z najlepszych piłkarzy polskiej ligi, to miałby on szansę na awans do Ligi Mistrzów, jeżeli w eliminacjach trafi na zespół z Anglii, Niemiec, Włoch czy Hiszpanii?
- Oczywiście gwarancji na awans by nie było, ale moglibyśmy nawiązać równorzędną walkę. Legii nie potrzeba jednak wielu wzmocnień. W całej ekstraklasie jest trzech, może czterech zawodników, którzy nam by się przydali.
- Legia bardzo chciałaby Pawła Drumlaka...
- To, że kończy mu się kontrakt z Pogonią, jest ogromnym atutem. Poza tym jest dobrym piłkarzem. Panuje nad piłką, umie groźnie strzelić, grać jeden na jeden, dzięki dynamicznym wyjściom z własnej połowy stworzyć drużynie przewagę. Ale z nami w Warszawie zagrał bardzo słabo, niczego więc nie przesądzajmy.
- Pańska kariera trenerska przebiega nietypowo. Zaczął Pan od pracy pierwszego trenera Legii, potem prowadził rezerwy, by w końcu zostać asystentem Dragomira Okuki.
- Mam za sobą trzy lata doświadczeń. Na pewno jestem bardziej wartościowym szkoleniowcem niż wtedy, gdy prowadziłem Legię w ekstraklasie.
- Ma Pan żal, że trzy lata temu został "wsadzony na konia"?
- Czas leczy rany, aczkolwiek jestem przekonany, że gdybym dostał nieco więcej czasu, moja praca byłaby oceniana inaczej. Przegrałem tylko jedno spotkanie ligowe i jedno pucharowe.
- Co w Legii ma do roboty asystent trenera?
- Wszystko, co robię, zostało podporządkowane zaleceniom trenera Okuki. Oczywiście, jeżeli coś robione jest nie tak, jakbym to sobie wyobrażał, przekazuję swoje sugestie. Dużo rozmawiamy na temat poszczególnych graczy. Na temat ustawienia drużyny mniej, bo to mamy już opracowane. Trochę po angielsku, ale dużo także po polsku. Trener Okuka coraz lepiej porozumiewa się w naszym języku. Podpisując kontrakt, wiedziałem, czego się po mnie oczekuje, i jestem do dyspozycji człowieka odpowiedzialnego za wyniki 24 godziny na dobę.
- Za wyniki odpowiada trener Okuka, ale to Pan najczęściej ćwiczy na boisku z zawodnikami.
- Pomysłodawcą planu szkoleniowego jest trener Okuka, choć jego pomysły nie odbiegają specjalnie od moich. Mamy bardzo podobne poglądy zarówno na przygotowanie zespołu pod względem fizycznym, jak i ustawienie taktyczne. Wyznajemy np. zasadę, że w grze destrukcyjnej nie ma miejsca na fajerwerki. I chyba nieźle nam się razem pracuje. Przynajmniej mnie, chociaż nie słyszałem, by trener Okuka na mnie narzekał.
- Okuka przychodzi na trening, otwiera zeszyt i mówi: Darek, dzisiaj robimy dziesięć okrążeń, pięć sprintów, trzy interwały...
- Wszystko opracowane jest z dużym wyprzedzeniem. Oczywiście należy umieć dopasować się do sytuacji. Czasem szybko można zorientować się, że danego dnia piłkarzom zamiast planowanych, powiedzmy, 12 okrążeń wystarczy osiem.
- Mówi się, że atmosfera w drużynie Legii jest znakomita. Ale takie decyzje jak pozbawienie opaski długoletniego kapitana Jacka Zielińskiego mogły niekorzystnie wpłynąć na klimat.
- Jacek doznał ciężkiej kontuzji, nie grał przez całą rundę jesienną, aczkolwiek przez cały czas czekaliśmy na jego powrót, ponieważ gra obronna nie układała nam się. I powrót Jacka okazał się dużym wzmocnieniem. Z drugiej jednak strony do Czarka Kucharskiego, który w międzyczasie został kapitanem, do tego, jak prowadzi drużynę, nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń. Świadczy to o tym, że obecnie w Legii nie liczą się indywidualności, ale kolektyw. Jacek rozumie sytuację, na początku rundy wiosennej rozmawiał o tym kilkakrotnie z trenerem.
- Mówiło się, że właśnie z Zielińskim nie darzyliście się sympatią.
- Ja lubię wszystkich zawodników. Mam szacunek do Jacka za to, co osiągnął. Na początku było kilka drobnych zadrażnień. Moim zdaniem jednak na tyle drobnych, że nie powinniśmy o nich pamiętać.
- Czym trener Okuka różni się od trenera Smudy, który prowadził Legię po Panu i wyraźnie Pana nie lubił?
- Trenera Smudy właściwie nie znałem. Dostałem raz propozycję wspomożenia go podczas zgrupowania, bo taka była potrzeba. Ja nie mam nic przeciwko niemu, a jemu mój przyjazd się nie spodobał. Od trenera Okuki sporo się nauczyłem. Choćby reagowania "na drugie tempo", czyli nie od razu na to, co mówią lub robią zawodnicy. Także pewnej konsekwencji, stosowania pewnych rozwiązań, choć część z nich pokrywała się z moimi przemyśleniami, co powinno znaczyć, że szedłem słuszną drogą. Nauczyłem się też kilku słów po serbsku, jak choćby "kisza", czyli deszcz. Przekleństw nie musiałem się uczyć - wystarczą mi te, które znam po polsku.
- Lepiej być drugim trenerem w Legii czy pierwszym np. w drugiej lidze?
- Wszystko zależy od aspiracji. Chciałoby się kiedyś pokierować całością, wiem jednak, że są tacy, którym nigdy nie będzie dane pracować nawet w trzeciej lidze. Życie uczy pokory.
- Sylwester Czereszewski powiedział, że mistrzem jest po raz pierwszy, a powinien z Legią wygrywać ligę co roku.
- To znaczy, że zawodnicy nie są wypaleni, że wciąż mają cele przed sobą.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.