Przegląd prasy: Samba przy Łazienkowskiej
15.07.2021 11:30
Super Express - Legia zgodnie z planem awansowała do II rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Po wyjazdowej wygranej 3:2 z Bodo/Glimt, wczoraj piłkarze Czesława Michniewicza zwyciężyli 2:0. Kolejnym rywalem warszawian będzie Flora Tallinn. Pierwsze pół godziny gry nie napawało optymizmem. Legia nie zagrażała bramce rywali, a przyjezdni powinni objąć prowadzenie - na szczęście Pernambuco w stuprocentowej sytuacji fatalnie przestrzelił. Ta okazja obudziła mistrzów Polski i za chwilę było 1:0. Piłkę na lewej stronie otrzymał Luquinhas, jak na Brazylijczyka przystało, zatańczył sambę z jednym z przeciwników i ładnym strzałem ucieszył kibiców.
Po przerwie Legia długimi momentami dominowała, ale ponownie miała mnóstwo szczęścia (Sigurd Kvile trafił w poprzeczkę). W doliczonym czasie gry gospodarze wyszli z kontrą i wynik na 2:0 ustalił Tomas Pekhart. W II rundzie rywalem warszawian będzie estońska Flora Tallinn, która wyeliminowała maltański Hibernians. Mecze 21 (Warszawa) oraz 27 lipca (Tallinn). Lepsza drużyna w dwumeczu zapewni sobie co najmniej występ w fazie grupowej Ligi Konferencji.
Przegląd Sportowy - Luquinhas - tak się nazywa człowiek, który w tym momencie jest największą wartością Legii. To on był najlepszym piłkarzem pierwszego meczu z Bodo/Glimt, w którym strzelił gola na 1:0, to także on stał się głównym bohaterem środowego rewanżu przy ulicy Łazienkowskiej. Oba te mecze były zupełnie inne, jednak właśnie to je łączyło - mistrzowie Polski za każdym razem mogli liczyć na Brazylijczyka. Wczoraj też jako pierwszy zdobył on bramkę i później zespołowi ze stolicy grało się łatwiej.
W Norwegii goście z Polski szybko pokazali, jaki mają cel, jak bardzo są zdeterminowani, by go osiągnąć - Luquinhas już w drugiej minucie trafił do siatki, w 41. Legia prowadziła już 2:0, by ostatecznie pokonać skandynawską drużynę 3:2. W środowy wieczór w Warszawie emocje były zupełnie inne. Jeśli ktokolwiek zastanawiał się, dlaczego trener Czesław Michniewicz zdecydował się w tym meczu na zastąpienie Kacpra Skibickiego (dwie asysty w Norwegii) Josipem Juranoviciem, który trenuje z zespołem Legii dopiero od poniedziałku (reprezentant Chorwacji odpoczywał po EURO 2020), to po kwadransie rozumieli tę decyzję. Gospodarze byli całkowicie cofnięci do defensywy, kluczem do dobrego wyniku i awansu miała być szczelna obrona. A w tej doświadczony obrońca z Bałkanów radzi sobie, występując na wahadle, zdecydowanie lepiej niż młodzieżowiec Legii (zawinił przy dwóch golach w pierwszym spotkaniu). Kibice, którzy zapełnili ponad połowę stadionu, musieli zaakceptować, że tego wieczoru nie mogą liczyć na popisy w ofensywie, że najważniejszy jest cel, a droga do niego musi być usłana cierpieniem. Legioniści mieli być konsekwentni do bólu (choć nie ustrzegli się błędów, to goście jako pierwsi mieli stuprocentową sytuację, tyle że Botheim nie potrafił jej wykorzystać i przestrzelił z czterech metrów) i czekać na swoją szansę. Ta przyszła pod koniec pierwszej połowy, kiedy legioniści błyskawicznie przedostali się od swojego pola karnego pod bramkę rywala. Drugi z bohaterów pierwszego spotkania - Mahir Emreli - znakomicie podał do Luquinhasa, a ten wspaniale ograł zawodnika gości i strzelił na 1:0. Brazylijczyk powoli zaczyna przerastać polską ligę, która jest dla niego bardzo wymagająca - w poprzednim sezonie był najczęściej faulowanym zawodnikiem ekstraklasy. W środę to jednak nie faul, a pogoda spowodowała, że można było mieć obawy, czy dotrwa do końca spotkania. Po zdobyciu bramki złapał się za twarz, położył na murawie, dając do zrozumienia, że potrzebuje pomocy medycznej. 31 stopni, które po godzinie 20 wciąż pokazywały termometry w Warszawie, sprawiło, że momentami bieganie było zadaniem ekstremalnie trudnym. Na szczęście Luquinhas wrócił do gry, która po przerwie wyglądała już inaczej w wykonaniu mistrzów Polski. Legia zaczęła odsuwać grę od swojego pola karnego, częściej próbowała atakować.
Fakt - Trener Legii Warszawa Czesław Michniewicz znany jest jako taktyk, strateg, który inspiracje czerpie od najlepszych szkoleniowców w Europie. Dlatego też w poniedziałek, przygotowując drużynę do meczu z Bodo/Glimt, pokazywał piłkarzom nie tylko skróty spotkań norweskiej drużyny, ale także fragmenty meczu Włochy - Anglia z finału Euro 2020 w Londynie. Kiedy szkoleniowiec tłumaczy swoim zawodnikom nowe rozwiązania, posługuje się nie tylko teorią, pokazuje je na przykładzie czołowych piłkarzy. - Cały czas czerpiemy inspiracje. Nie i uważam tego za kradzież, tylko właśnie za inspiracje. Piłkarz się rozwija, wszystko się zmienia. Trener, aby się i rozwijać, musi być na czasie i obserwować, co się dzieje wokół - tłumaczy Michniewicz. Po pracy, którą wykonuje przy Łazienkowskiej, doskonale widać, jak wiele czerpie ze światowych trendów i w futbolu. Przestawił drużynę na ustawienie z trzema obrońcami i wahadłowymi - tak zespół w meczu o złoto ustawił Gareth Southgate, takim systemem grali też Duńczycy, Szwajcarzy czy Belgowie. Bardzo umiejętnie potrafi zmieniać system w trakcie spotkania, reagować z ławki na wydarzenia. Udowodnił to również jako trener reprezentacji młodzieżowej, wtedy także często pokazywał kadrowiczom zagrania najlepszych piłkarzy, fragmenty spotkań Ligi Mistrzów były podczas odpraw na zgrupowaniach standardem. Bo skoro się uczyć, to od najlepszych.
Sport - "Nie będziemy bronić jednobramkowej zaliczki" – zapewniał przed meczem owym z Bodo/Glimt trener legionistów, CzesławMichniewicz. "Chcemy wyjść na boisko i grać według własnych zasad oraz osiągnąć jak najlepszy wynik". Okazało się, że łatwiej powiedzieć niż zrobić, bo to goście w pierwszym kwadransie spotkania pozostawili po sobie lepsze wrażenie. Na szczęście dla legionistów ich przewaga optyczna nie przekładała się na dogodne okazje do zdobycia gola. Dopiero w 18. minucie Sondre Brunstad Fet zacentrował z prawej flanki, z bliska próbował wepchnąć piłkę do bramki Erik Botheim, lecz zrobił to nieudolnie i Artur Boruc zażegnał niebezpieczeństwo. W 32 minucie mistrzowie Polski wrócili naprawdę z dalekiej podróży, bo Botheim z 4 metrów fatalnie spudłował. Stare piłkarskie porzekadło mówi, że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić i piłkarze Bodo/Glimt doświadczyli tego na własnej skórze. W 40. minucie swój kunszt zademonstrował Luquinhas. Brazylijczyk wpadł w pole karne rywali z lewej strony, Brede Moe dał się zwieść skrzydłowemu Legii, który prawą nogą uderzył w środek bramki, obok próbującego interweniować Nikity Chajkina i futbolówka zatrzepotała w siatce.
W 70. minucie stołecznej jedenastce znowu dopisało szczęście. Pernambuco zacentrował z rzutu rożnego, w polu karnym Legii najwyżej wyskoczył Lasse Nordas i po jego uderzeniu głową piłka „ostemplowała” poprzeczkę. Artur Boruc i jego koledzy z drużyny odetchnęli z ulgą… Arbiter drugą połowę przedłużył aż o 5 minut, ale pomogło to Norwegom jak umarłemu kadzidło, bo w 94. minucie pieczątkę n awansie Legii przystawił król strzelców polskiej ekstraklasy w poprzednim sezonie, Tomasz Pekhart.
Rzeczpospolita - Bieganie przez półtorej godzinie w temperaturze 32 stopnie Celsjusza nie należy do przyjemności, a Norwegowie musieli to robić, żeby odrobić straty z pierwszego meczu. Przed tygodniem przegrali na swoim boisku 2:3. Mieli szanse, tym bardziej, że od tego sezonu UEFA zmieniła przepisy. Bramki zdobyte na wyjeździe nie liczą się już podwójnie więc nawet wynik 1:0 dawał Bodo nadzieje w dogrywce. Nic dziwnego, że od pierwszej minuty postawili na atak i praktycznie nie schodzili z połowy Legii. Tyle, że ich atak pozycyjny był bardzo wolny, przewidywalny, nie kończył się strzałami - obrońcy Legii z łatwością dawali sobie z nim radę. Mimo to w 33. minucie goście mieli stuprocentową sytuację, jednak Erik Botheim z bliska nie trafił w bramkę. Gdyby mu się udało, być może mecz potoczyłby się inaczej. Pasywna, ale kontrolująca grę Legia do tej pory ledwie zbliżała się do bramki Bodo, gdzie zresztą też traciła piłkę.
I nagle, w ciągu czterech minut wypracowała sobie trzy sytuacje. Najpierw Luquinhas posłał piłkę w aut tuż obok słupka, potem Mahir Emreli trafił w bramkarza. Wreszcie po jego podaniu na skrzydło Luquinhas w polu karnym zwiódł obrońcę i posłał piłkę pod pachą bramkarza. 1:0 dawało legionistom duży spokój, więc nie przesadzali z atakami. Norwegowie nie mieli wyjścia - musieli atakować, więc robili to dokładnie tak samo jak w pierwszej połowie. Nawet zmiana trzech zawodników jednocześnie niczego im nie dała, poza tym, że ci nowi mieli więcej siły. Sposobu gry jednak nie odmienili. Chwilami wyglądali przy legionistach, jak amatorska drużyna młodzieżowa. Trafienie po rzucie rożnym w poprzeczkę bramki Artura Boruca to wszystko, na co było ich stać. A grająca ekonomicznie Legia w doliczonym czasie dołożyła drugą bramkę. Strzelił ją przebywający na boisku od dwunastu minut Tomas Pekhart. Wykorzystał podanie nowego zawodnika Legii, Szweda Mattiasa Johanssona, również rezerwowego w tym spotkaniu. Gra Legii nie porwała, ale biorąc pod uwagę trudne warunki pogodowe i dobry wynik z pierwszego meczu zrobiła ona to, co do niej należało, bez niepotrzebnego szafowania siłami.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.