Domyślne zdjęcie Legia.Net

To moje życia

Maciej Weber

Źródło: Gazeta Wyborcza

07.02.2002 09:16

(akt. 07.12.2018 12:32)

<b>- Od czego miał zależeć Pański angaż w Chinach?</b> Wywiad z Mariuszem Piekarskim
- Od czego miał zależeć Pański angaż w Chinach?
- Węgierski trener testuje Chorwata, który wcześniej próbował zaczepić się w Realu Madryt. Jeżeli dobrze wypadnie w sparingu, wtedy sprawa mojego wypożyczenia przestanie być aktualna. Ja także grałem w meczu kontrolnym, ale nie wypadłem najlepiej. Zrobiłem błąd, że zgodziłem się w nim wystąpić. Przyleciałem do Chin, położyłem się spać o 5 rano, a następnego dnia byłem na boisku przez 45 minut. Tak nie powinno się robić. W środę miał zadzwonić mój menedżer i powiedzieć czy mam lecieć do Chin. Okazało się, że sprawa przeciąga się do soboty. Ja jednak niemal się zdecydowałem, że do czerwca zostanę w Legii.
- A gdyby jednak Pan wyjechał, to czemu do Chin?
- Mam słabość do egzotycznych krajów. Poza tym lubię, gdy coś się dzieje, a w polskiej lidze nie dzieje się wiele. Piłkarze zarabiają najwięcej, gdy grają. W Polsce zaś dłużej trwają przygotowania do sezonu niż rozgrywki ligowe. Mam już 27 lat i nie widzę perspektyw, żeby tu zarobić na emeryturę. W dodatku w tym roku sezon potrwa tylko dwa miesiące, bo są mistrzostwa świata. Wolałbym nie mieć urlopu, pograć w czerwcu, w lipcu i dopiero w grudniu odpocząć, gdy w Polsce pogoda rzeczywiście nie pozwala grać w piłkę. Ponieważ nie można tego zmienić, chcę wyjechać do zagranicznego klubu. Jeżeli nie teraz, to wtedy, gdy nadarzy się następna okazja.
- Skoro nie można odpowiednio dużo zarobić w Legii, to rozwiązaniem mogłoby być poszukanie sobie innego polskiego klubu. Wyjazd na drugi koniec świata mógł chyba skazać Pana na zapomnienie?
- Zawsze mówiłem, że w Polsce najlepsza jest Legia. I tylko ona. W żadnym innym klubie nie chciałbym występować.
- Wyjazd do Chin to jednak degradacja sportowa.
- Nie zgadzam się. W Polsce mamy o chińskim futbolu mylne wyobrażenie. Tam gra coraz więcej piłkarzy o bardzo znanych nazwiskach, jak choćby Urugwajczyk Ruben Sosa, mający za sobą występy m.in. w Juventusie Turyn oraz Interze Mediolan. Jest Kameruńczyk Chami Alfonso, który kiedyś z Piotrem Reissem grał w Hercie Berlin, a wcześniej grał w Boca Juniors i poznał Maradonę. Spotkałem też dawnych kolegów z Atletico Paranaense, aktualnego mistrza Brazylii. Powiem szczerze, że pod względem wyszkolenia technicznego Chińczycy także nie ustępują polskim piłkarzom, a może nawet nas przewyższają. Na pewno my przewyższamy tamtejszych piłkarzy boiskowym cwaniactwem, ale z czasem i tego się nauczą.
- Skoro w Chinach było tak dobrze, to dlaczego wrócił Pan do kraju?
- Ponieważ były i minusy. W Chinach mają zwyczaj w okresie przygotowawczym zgrupować wszystkie zespoły ligowe w jednym ośrodku, finansowanym przez narodowy związek piłkarski. Żyje się jak w koszarach. Po godz. 22 wyłączają światło i trzeba iść spać. Od 20 nie ma ciepłej wody. Z tego co wiem, nie jest tak przez cały sezon. Shenyang Jinde, czyli drużyna, w której miałem grać, wyjeżdża stamtąd 10 lutego do innego ośrodka, w którym żyje się już w normalnych warunkach.
- Słyszałem głosy, że w Chinach w ogóle Panu się nie podobało? Kiepski był klimat, niedobre jedzenie...
- Gdy tam przyleciałem, było minus 11 stopni, wszędzie leżał śnieg, czyli warunki do gry były gorsze niż u nas. Lada dzień jednak będzie tam cieplutko - od 15 do 25 stopni. Co do jedzenia, to faktycznie trochę był z tym kłopot. Zawsze lubiłem chińszczyznę, ale po tym krótkim pobycie w Chinach chce mi się od niej na czas jakiś odpocząć.
- Pański transfer załatwiał ten sam menedżer, który pilotował wypożyczenie do Chin Sylwestra Czereszewskiego. Nie zniechęciły Pana nie najlepsze doświadczenia kolegi z zespołu?
- O ile pamiętam, to Sylwek specjalnie się nie skarżył. Na pewno mógł mieć zastrzeżenia, choćby z tego powodu, że w zupełnie innym od naszego kraju był trochę samotny. Wydaje mi się jednak, że w sumie był zadowolony.
- Grał Pan w klasowych klubach. W Brazylii w słynnym Flamengo, Atletico - obecnym mistrzu kraju. Była francuska Bastia, Legia w Polsce. A Shenyang Jinde w ubiegłym sezonie zajął ostatnie miejsce w lidze chińskiej, ze stratą 15 punktów do przedostatniego zespołu.
- O tym, że jest mną zainteresowany właśnie Shenyang, dowiedziałem się dopiero na miejscu. Byłem trochę rozczarowany, ale cóż. Pragnę jednak podkreślić, że mimo kiepskiej postawy w ubiegłym sezonie to nie jest klub drugoligowy. Tamtejsza liga przeszła reorganizację, ekstraklasa została powiększona. Uważam, że trzeba iść tam, gdzie nas chcą. Na Zachodzie nie ma popytu na polskich piłkarzy, więc nie mam wyboru. Jestem przekonany, że już niedługo ten kierunek będzie u nas popularny. Myślę nie tylko o Chinach czy Japonii, ale także takich krajach jak Rosja czy Ukraina. Tam są ludzie stawiający na futbol, chcący na niego wykładać pieniądze.
- W czasie gdy Pan zwiedzał Chiny, piłkarze Legii intensywnie trenowali na Cyprze. Nie szkoda Panu straconego czasu?
- Nie będę się wypierać, że rzeczywiście straciłem trochę czasu. Jestem w tyle przynajmniej o tydzień. Ale z drugiej strony, nie straciłem przecież całego okresu przygotowawczego. Ciężko pracowałem na obozie w Dębicy i po raz pierwszy od dawna nie miałem żadnej poważniejszej kontuzji. Do rozpoczęcia rozgrywek ligowych został miesiąc. Jestem przekonany, że tę stratę nadrobię.
- Dla niektórych legionistów pobyt na Cyprze nie skończył się dobrze. Zespół dotknęła plaga mniej i bardziej poważnych urazów...
- Dlatego jestem przekonany, że jeśli będę zdrowy, szybko kolegów dogonię. Przydałoby mi się tylko trochę sparingów, bo najbardziej brakuje mi kontaktu z piłką. Rozmawiałem już z trenerem Okuką i wiem, że będę ostro nadrabiał stracony dystans.
- Czy Pańska nominacja do kadry nie zdziwiła Okuki? W ubiegłym sezonie wolał wstawiać do składu piłkarzy, którzy nie trafili do reprezentacji.
- Powołania rozdaje selekcjoner i trener klubowy nie ma nic do tego. Jeżeli któryś z jego piłkarzy zostaje nominowany do reprezentacji, to powinien się z tego cieszyć. Wydaje mi się, że tak właśnie jest w moim przypadku. A że często w Legii byłem rezerwowym? Nie szkodzi. Historia zna nie takie przypadki. Na przykład Tomek Iwan w ogóle nie grał w klubie, a przez długi czas był w kadrze. Ja przynajmniej jestem w ciągłym ruchu. Nie można powiedzieć, że w Legii nic nie robię. Nie rezygnuję z pierwszego składu i nie uchylam się od podróży na Cypr z reprezentacją. Kontrakt z Chińczykami w niczym by tu nie przeszkodził. Najważniejsza jest kadra.
- Kibicom Legii nie podobało się, że zamiast walczyć o mistrzostwo Polski, wolał Pan występy w egzotycznej lidze chińskiej.
- Każdy piłkarz gra dla pieniędzy, a w Chinach można zarobić kilka razy więcej. O pieniądzach nie myślą tylko ci z bogatych rodzin. A piłkarze przeważnie wywodzą się z rodzin kiepsko sytuowanych. Człowiek musi zdecydować, co chce w życiu robić, i robić to dobrze, i mieć z tego jak największe profity. Ja po to zrezygnowałem ze szkoły. Polskie kluby nie zawsze wywiązują się z i tak nie najwyższych kontraktów. Zostały mi jeszcze trzy, cztery lata gry na odpowiednim poziomie. Futbol wciąż sprawia mi dużą przyjemność, ale wynagrodzenie jest dla mnie bardzo istotne.
- Co powiedziałby Pan warszawskim kibicom, których Pana argumentacja nie musi przekonać?
- To moje życie. Jeżeli decyduję się na Chiny, to tak ma być i nic nikomu do tego. A jak nie wyjadę, to też dobrze. Kibice będą ze mnie zadowoleni do końca sezonu.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.