Tomasz Nawotka: Dojrzałem i chcę zaistnieć na polskim podwórku
16.01.2017 22:39
„Przegląd Sportowy” wymieniał cię ostatnio w gronie graczy, którzy mogą zagrać z Ajaksem Amsterdam…
- Gdzie Ajax… Wydaje mi się, że udałoby się, gdyby 3/4 składu miałoby kontuzje lub nie mogło zagrać z innego powodu. W gazie jest Łukasz Broź i to on jest pewniakiem.
Widzisz się na prawej obronie czy na skrzydle? Po ostatniej rundzie trudno cię sklasyfikować.
- Klub widzi mnie chyba na boku defensywy. Z takimi planami przyleciałem na zgrupowanie. Paradoksalnie, w rezerwach mogę grać nadal na skrzydle, ale wszystko będzie się jeszcze wyjaśniało.
„Nawot” to lepszy prawy obrońca czy skrzydłowy? Ponoć „Danilo” na ciebie wołają…
- Skądś się to wzięło… (uśmiech) Ale niech nikt nawet nie próbuje porównywać mnie z gościem z Realu Madryt! Może jestem pewniejszy siebie. On walnął ostatnio swojaka z Sevillą, a ja bym czegoś takiego nie zrobił.
Pewność siebie to kluczowa cecha?
- Wydaje mi się, że tak. Nie grałem wcześniej na prawej obronie i musiałem złapać pewność siebie. Kiedy mierzyliśmy się z Borussią w Youth League, grałem przeciwko Larssenowi, który zadebiutował w pierwszym zespole z Dortmundu. Musiałem czuć się dobrze i czuć, że nie przejdzie mnie i będę lepszy. Złapałem pewność i to sprawiło, że lepiej rozwinąłem się na boku defensywy. To zaowocowało wyjazdem na zgrupowanie do Hiszpanii.
Kiedy rozmawialiśmy 1,5 roku temu, mówiłeś, że miałeś oferty z Legii i Concordii Elbląg. Dodałeś, że wybór tej drugiej opcji byłby strzałem w głowę. Teraz te słowa brzmią jeszcze mocniej, bo i większy progres widać.
- Legia to jest mój pierwszy poważniejszy klub. Trafiając na Łazienkowską, zrobiłem postępy na wszystkich płaszczyznach. Jestem lepszy fizycznie, taktycznie i mentalnie. W Legii był rozwój i tylko rozwój. Mogę się cieszyć, że tak wyszło, bo jestem teraz na drugim zgrupowaniu z pierwszym zespołem. Wcześniej poleciałem z Besnikiem Hasim, a obecnie mam przyjemność pracować pod okiem Jacka Magiery. Wierzę, że uda mi się tutaj zostać na stałe.
Szybko zleciało ostatnie dwanaście miesięcy…
- Wiosną walczyliśmy o awans do drugiej ligi. Nie udało się, ale pojawił się natłok meczów. Gra na czwartym poziomie, Centralna Liga Juniorów… Skład musiał być trochę dzielony, pojawiał się duży wysiłek dla organizmu. Cieszyliśmy się ostatecznie z mistrzostwa Polski, a ja miałem tydzień urlopu. Potem przyszedł czas na zgrupowanie z Besnikiem Hasim i… przeplatanka zaczęła się od nowa. Trzecia liga, UEFA Youth League… Dla mnie to jednak najbardziej udane miesiące w piłkarskim życiu. Szybko zleciał ten czas, ale pojechałem na dwa obozy z „jedynką”, a w rezerwach starałem się ciągnąć grę. Razem z kolegami notowaliśmy fajne wyniki, każdy dawał z siebie najwięcej, ile mógł. Ważne, że cały czas się rozwijam.
Jak wracam do tej poprzedniej rozmowy, to mam wrażenie, że rozmawiałem ze średnim napastnikiem. Teraz mówimy o skrzydłowym i prawym obrońcy, który był jednym z liderów rezerw.
- Wtedy byłem od pół roku w klubie. Jeździłem na kadrę, pojawiał się mały szum wokół mnie, ale nie byłem ukształtowanym graczem. Teraz jestem lepszy taktycznie i fizycznie, zmężniałem i dojrzałem. Wydaje mi się, że rozkwitłem na wspomnianych pozycjach. Bardziej „leży” mi gra na skrzydle, czy teraz, obronie, niż bieganie na „dziewiątce”. Częściej jestem przy piłce, mogę wyjść do gry. Będąc w ataku, nie jest tak łatwo dojść do futbolówki. Szczególnie, kiedy rywale grają dobrze. Ciężko dostarczyć wtedy piłkę w sektory ofensywne. Zmiana pozycji wyszła mi na dobre. Dzięki temu pojechałem na dwa zgrupowania z pierwszą drużyną.
To, że kolokwialnie mówiąc, zrobiłeś się większy, obudowałeś się mięśniami, pomaga na boisku?
- Przez pół roku pracowałem z trenerem personalnym. Musiałem trochę odpuścić dopiero wtedy, kiedy pojawił się natłok meczów. Całość jednak pomogła. Czuję się silniejszy w walce, lepiej jest w kwestii wybiegania. Chodzi o to, by w 90 minucie, kiedy możemy wyjść z decydującą akcją, mieć siłę na sprint. Takie detale mogą przesądzić o zdobyciu punktów.
To cię charakteryzowało w ostatnich miesiącach. Mogła być końcówka meczu, a na brak sił raczej nie narzekałeś.
- Dokładnie. Zawsze staram się dać z siebie wszystko. Jeśli grałem przez 90 minut, nie zastanawiałem się nad brakiem sił. W Dortmundzie atakowaliśmy do końca. Trzeba się było zerwać w doliczonym czasie gry, to biegłem i próbowałem pomóc, jak mogłem.
Widać to po Legii II. Często w trzeciej lidze, to rywale mają kłopoty w ostatnim kwadransie, a wy możecie biegać i biegać…
- To zasługa m.in. Tomasza Grudzińskiego, trenera przygotowania fizycznego rezerw i CLJ. Wlał do naszych baków dobre paliwo, dzięki któremu mogliśmy wytrzymywać trudny kolejnych spotkań. Przetarciem był dla nas pierwszy mecz w Lidze Młodzieżowej. Zobaczyliśmy jak to wygląda i potem dawaliśmy sobie radę nawet w Lizbonie przy dużym upale. Druga rzecz to nasza mentalność. Zawsze chcemy wygrywać, pokazywać swoje umiejętności, by dostać szansę w poważnej piłce. W UEFA Youth League dochodził też fakt, że miło było prezentować się przed dużą publiką. Tą na stadionach, ale i przed telewizorami.
Już pierwszy mecz z BVB w Youth League, dał wam chyba więcej doświadczenia niż kilka spotkań w trzeciej lidze.
- Nie da się porównywać takich rozgrywek. Liga Młodzieżowa to poziom europejski. Grali tam zawodnicy, którzy w przyszłości będą stanowić o sile słynnych klubów. Przykładem niech będzie Felix Passlack, który w tym sezonie trzynaście razy wystąpił w pierwszej drużynie Borussii. Najpierw grał z nami, a potem strzelił gola Legii w Lidze Mistrzów. Inni wkrótce zapukają do seniorskich drzwi. Wydaje mi się, że dobrze sobie poradziliśmy. Chcieliśmy osiągnąć więcej, ale… Każdy z nas włożył w te konfrontacje serce i zaangażowanie. Gdybyśmy mieli trochę więcej szczęścia, moglibyśmy wyjść z grupy.
Miałem wrażenie, że gdyby wasza sytuacja byłaby podobna do seniorów, to byłby też awans. Byliście tak zmotywowani, że ewentualny mecz decydujący o dalszej grze, wygralibyście.
- Nawet jak wiedzieliśmy, że nie awansujemy dalej, to mecz ze Sportingiem traktowaliśmy jak taki, o śmierć albo życie. Nie wybaczylibyśmy sobie, gdybyśmy nie zdobyli trzech punktów. Cieszę się, że tak to się potoczyło. Miałem udział przy pierwszym golu, wygraliśmy 2:0 i dołożyłem jakąś cegiełkę do wygranej. Fajnie zamknęliśmy ten rozdział i każdy będzie go miło wspominał. Czasem do tego wracamy, nawet na sobotnim obiedzie o tym rozmawialiśmy, ale to jednak przeszłość, do której nie ma sensu wracać. Liczy się to, co przed nami. Trzeba się pokazywać, by pojechać na drugie zgrupowanie.
Dla ciebie najbardziej pamiętną sytuacją jest ta ze strzałem i golem po tragicznej interwencji Luki Zidane’a? Kwestia, jak to traktujesz? Ty zdobyłeś bramkę czy jednak nie?
- (Śmiech). Szczerze? Chciałbym sobie przypisać gola. Sytuacja była bardzo dziwna, aż jakaś komisja powinna powstać, by ustalić autora bramki. Na stronie UEFA, trafienie przypisano mnie. 90minut.pl było już innego zdania. Jak ktoś się mnie pyta o całą sprawę, to mówię, żeby zobaczył to sobie w internecie i sam ocenił. Prowadząc swoje statystyki, gola zaliczam sobie, ale to już takie prywatne obliczenia.
Zapisujesz sobie gole i asysty w jakimś notesiku?
- Notesu nie mam, ale szczerze mówiąc zapamiętuje sobie w głowię wszystkie bramki i asysty. Jestem potem w stanie to sobie odtworzyć.
Trudno było wracać do trzeciej ligi po meczach Youth League? Dziś Real, po chwili Motor Lubawa…
- Do każdego spotkania staram się podchodzić tak samo. Wiadomo, że Real elektryzuje mocniej od Motoru Lubawa. Sama nazwa, historia, otoczka… Ale jeśli chcę grać wyżej, to nie mogę wybierać sobie meczów, w których chcę lepiej grać. Jeśli kopalibyśmy się w głowy w trzeciej lidze, to nie mielibyśmy prawa marzyć o obozach z pierwszym zespołem. Wydaje mi się, że wszyscy - na dwóch frontach - dawali z siebie maksa i dzięki temu fajnie się prezentowaliśmy.
Dobrze udawało się łączyć grę na dwóch frontach.
- Lepiej, niż pół roku temu. Wtedy była końcówka sezonu, wszyscy byli zmęczeni, a trzeba było dzielić zespół. Niektórzy mili grać w CLJ, inni w drugiej lidze. Potem w grę wchodziło to, że pewni zawodnicy wystąpili jednego dnia przez 45 minut z Pelikanem na czwartym poziomie rozgrywkowym, a drugiego mierzyli się przez połowę w CLJ. Szkoda końcówki zeszłego sezonu, bo wystarczyło wygrać z Ursusem i Polonią, a ostatnią rundę spędzilibyśmy w drugiej lidze. To jednak kapitalna nauka i doświadczenie. W tym sezonie chcemy się bić o awans. Na pewno nie odpuścimy ŁKS-owi, a jak wygramy zaległe spotkanie, to zostanie nam sześć punktów straty. Na pewno się potkną, zagramy z nimi u siebie… Sprawa jest otwarta.
Dlaczego teraz było łatwiej godzić grę na dwóch frontach?
- Myślę, że to kwestia obeznania się z taką sytuacją. Teraz widzieliśmy z czym to się je, a trenerzy dobrze dawkowali siłami, pojawiała się rotacja. Wystarczy wspomnieć, że w ostatnim sparingu „dwójki”, przed meczem ze Sportingiem, dobrze pokazali się gracze z CLJ. Szybko dostali nagrodę, bo mogli chociaż przez chwilę poczuć grę w Lidze Młodzieżowej. Wpływ na naszą dyspozycję miało też to, że nie graliśmy po 45 minut dzień po drugim, a rywalizowaliśmy co trzy dni.
Lepiej zagrać co trzy dni po 90 minut, niż np. w poniedziałek i wtorek po połowie?
- Sądzę, że lepiej grać co trzy dni po 90 minut. Można wtedy dobrze zadbać o regenerację: zimna woda, specjalne buty, odżywianie… Trzy doby to długi okres, by dojść do siebie. W Anglii to normalne, a można sięgać po sukcesy. Więc chyba tak się da.
Zawsze mówiło się, że młody polski piłkarz nie jest w stanie grać co trzy dni. Teraz poczuliście ten seniorski system i to może procentować w przyszłości?
- Powinno. Teraz mamy obóz i każdego dnia trenujemy dwa razy. To dla nas duży wysiłek, ale grając co trzy dni, organizm przyzwyczaja się do pracy. W klubie pracujemy nad wytrzymałością i potem więcej wytrzymujemy w trakcie meczów, lepiej panujemy nad intensywnością.
Vadis Odjidja-Ofoe śmiał się po jednym z treningów, że po takich zajęciach, można schodzić do hotelu na kolanach. Samo to pokazuje, jak ciężko pracujecie w Benidormie?
- Jeśli ktoś z nami przebywa i ogląda treningi, to widzi, że trenerzy nam nie odpuszczają. Pracujemy ciężko i widać po chłopakach, że każdy chodzi zmęczony. Regenerujemy się, odpowiednio odżywiamy i każdy daje dzięki temu radę. Takie przygotowania pozwolą nam dobrze się przygotować i wytrzymać rundę wiosenną.
Dla ciebie to najcięższy okres pracy w trakcie twojej przygody z piłką?
- Trudno mi porównać ten obóz z tym, na którym byłem za kadencji Besnika Hasiego. Wtedy od meczu z Pogonią w finale CLJ do wylotu na obóz, miałem tydzień wolnego. Tak samo było z Sebastianem Szymańskim oraz Mateuszem Wieteską. Wcześniej przez trzy miesiące grało się co trzy dni. Hasi nam nie odpuszczał, było ciężko… Teraz obciążenia również są wysokie.
Młodzieżowcy w Benidormie stanowią praktycznie 1/3 wszystkich zawodników. Jesteście traktowani inaczej?
- Jest nas wielu i możemy się z tego cieszyć. Zdecydowanie czujemy się dzięki temu pewniej. Ale nie jesteśmy inaczej traktowani, bo czemu mielibyśmy być? Jesteśmy dzieleni na dwie grupy. To jednak kwestia wytrzymałości, wcześniejszych pomiarów. Każdy jest traktowany jak równy drugiemu. Możemy się pokazać i wszyscy chcieliby pojechać na drugi obóz.
Starsi zawodnicy jakoś wam pomagają?
- Pewnie. Atmosfera jest bardzo dobra, a wszystko nakręca „Jędza”. Na treningach wszyscy się wzajemnie motywują, ostatnio chociażby otuchy dodawał mi „Kuchy”. Nie ma się kogoś bać. Wiadomo, że nie rozmawiamy o wszystkim ze starszymi, ale to normalne. W życiu też ludzie trzymają się na ogół z osobami w podobnym wieku. Idąc na trening czy przebywając na posiłku, z każdym można zamienić słowo czy się pośmiać. Nie ma się co stresować. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.
Obecność trenera Magiery pomaga? Znasz się z nim z wcześniejszych czasów. Trafiłeś do rezerw, kiedy to on prowadził drugi zespół.
- To świetny człowiek z bardzo dobrym warsztatem trenerskim. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że obserwuje nas regularnie. Zna nas i wie, co potrafimy. 1,5 roku temu rozmawiał z nami, że wiele można osiągnąć ciężką pracą. Teraz najlepiej nam to pokazał, zostając pierwszym trenerem mistrzów Polski. To sprawiedliwy i rzetelnie oceniający szkoleniowiec. WIem, że decyzje podjęte po pierwszym obozie będą słuszne.
Trener zmienił się od czasów rezerw? Inaczej prowadzi treningi?
- Wtedy mniejsze były obciążenia, ale to normalne, bo nie pracował z zespołem grającym w europejskich pucharach. Jeśli chodzi o to, jakim jest człowiekiem? Takim samym. Wskoczył na wyższy poziom, ale nadal jest sprawiedliwy. To ważne dla piłkarzy. To świetny szkoleniowiec dla Legii.
Jako młodzi, widzicie teraz dla siebie większą szansę? Czerczesow mówił o akademii, że to przedszkole. Hasi działał chaotycznie. A u trenera Magiery szanse dostali już Michalak czy Szymański. Wszystko jest robione z głową. To dodatkowo motywuje?
- Rozmawiając między sobą, jesteśmy świadomi, że z takim trenerem można coś w Legii osiągnąć. Trzeba ciężko pracować i mieć predyspozycje, ale starania mogą zostać nagrodzone. Myślę tu chociażby o debiucie. Jeśli rozwój nadal będzie płynny, to chyba nic nie stoi na przeszkodzie, by grać potem dalej przy Łazienkowskiej. Trener Magiera ma wizję wprowadzania młodzieży. Na ten moment, ktoś taki był nam potrzebny. Myślę, że bez tego szkoleniowca, na obóz pojechałoby maksymalnie dwóch czy trzech młodych graczy. A wszyscy widzimy, ilu jest nas w Hiszpanii.
Ostra walka o drugie zgrupowanie trwa?
- Nie rozmawiamy o tym. Każdy skupia się na ciężkiej pracy, ale zdajemy sobie sprawę, że do La Mangi poleci nas pewnie mniej. Wszystko sprowadza się do szkoleniowca i jego decyzji. A ja? Mam nadzieję, że wszystko potoczy się po mojej myśli. Ale to trener Magiera musi uznać, że na to zasługuję. Jeśli tak będzie, to powiem, że widzę się w La Mandze.
Po dobrej rundzie jesiennej poczułeś zainteresowanie innych klubów?
- Słyszałem, nawet w mediach, o zainteresowaniu. Na ten moment w ogóle o tym nie myślę. Jestem w Legii, na zgrupowaniu z pierwszym zespołem. Gdzie może być mi lepiej? To miłe, że ktoś mnie obserwuje i chcę, ale jeśli kiedyś coś zmienię, to będzie to przemyślana decyzja, która powinna okazać się mądra. Na razie mam cel, by zostać na stałe w „jedynce”. To pozwoli na podnoszenie swoich umiejętności, a także zbliży się marzenie o debiucie w Legii. Ostatnio graliśmy gierki, 3 na 3. Miałem kryć Vadisa, tak dobrał nas trener. Zobaczyłem, ile brakuje mi do najlepszego piłkarza w Ekstraklasie. Jego gra robi wrażenie. Chcę zaistnieć na polskim podwórku, najlepiej w Legii. Jeśli się nie uda, to spróbuję okrężnej drogi.
Od kogo starasz się wyciągać najwięcej na treningach?
- Od każdego. Grając na prawej obronie, mam koło siebie Łukasza Brozia i Artura Jędrzejczyka. Można się od nich uczyć. Grali na wysokim poziomie, „Jędza” nawet na EURO, ale u każdego można podpatrzeć coś interesującego.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.