Zastanowię się
10.07.2002 18:07
Jeżeli prezes zaproponuje mi odpowiednie warunki, żebym tutaj został, to się zastanowię. A jak przyjdzie konkretna propozycja z innego klubu, zastanowię się również. Jestem nastawiony tak - co przyniesie mi życie, to będzie. Nie ukrywam jednak, że wolałbym grać za granicą - mówi Marcin Mięciel, który po roku przerwy znowu jest zawodnikiem Legii
Wywiad z Marcin Mięciel
Jeżeli prezes zaproponuje mi odpowiednie warunki, żebym tutaj został, to się zastanowię. A jak przyjdzie konkretna propozycja z innego klubu, zastanowię się również. Jestem nastawiony tak - co przyniesie mi życie, to będzie. Nie ukrywam jednak, że wolałbym grać za granicą - mówi Marcin Mięciel, który po roku przerwy znowu jest zawodnikiem Legii
Mięciel z Legii do Borussii Moenchengladbach został wypożyczony w czerwcu 2001 roku. Niemcy zapłacili 250 tys. euro. W kontrakcie zawarta została klauzula umożliwiająca Borussii prawo pierwokupu - kontrahenci musieliby dopłacić 1,5 mln euro. W sezonie 2001/02 26-letni napastnik w barwach zespołu z Moenchengladbach zdobył dwie bramki. Zagrał w 17 meczach, ale zaledwie w trzech po 90 minut. W czerwcu wrócił na Łazienkowską. Zagrał w dwu sparingach. W spotkaniu z czwartoligowym Dolcanem Ząbki strzelił trzy gole w siedem minut. W niedzielnym meczu ze Świtem Nowy Dwór bramkarza rywali pokonał raz. Z Legią ma kontrakt do końca grudnia, ale wciąż nie wiadomo, czy do tego czasu tutaj zostanie. Maciej Weber: Po roku przerwy Marcin Mięciel znowu przy Łazienkowskiej. Czy spodziewał się Pan, że tak szybko tu wróci? I że w ogóle tu wróci?
Marcin Mięciel: Kiedy usłyszałem o sumie odstępnego, to byłem przekonany, że Borussia nie zdecyduje się na transfer definitywny. Może, gdybym strzelił w Bundeslidze ze 20 bramek... Ale jak miałem strzelać, skoro rzadko dostawałem szansę? Liczyłem, że nie będę tam takim typowym rezerwowym, tylko trener zamierza na mnie stawiać. Gdy kontuzjowany był nasz najbardziej ceniony napastnik Adrie van Lendt, zagrałem w trzech meczach. Strzeliłem gola w spotkaniu z Norymbergą, trener bardzo mnie chwalił. Myślałem, że po powrocie Holendra do składu będę występować w ataku razem z nim, ale tak się nie stało. Znowu usiadłem na ławce.
Zapowiadało się zupełnie inaczej. W przedsezonowych sparingach był Pan najskuteczniejszym zawodnikiem.
- Strzeliłem bodaj 12 bramek i chłopaki się śmiali, że teraz to Van Lendt musi zacząć walczyć o miejsce. W pierwszych meczach nie grałem, ale przyjąłem jako rzecz naturalną, że sezon rozpoczyna skład, który wywalczył awans do ekstraklasy. Nieraz tak jest, że trener ma zaufanie do wypróbowanych graczy i chce im się jakoś odwdzięczyć. Myślałem jednak, że z czasem powinno to się zmienić, zwłaszcza że drużynie nie szło najlepiej. Niektórzy zawodnicy grali po 15 spotkań, a nawet nie stwarzali zagrożenia pod bramką rywali. Ja byłem skuteczny w sparingach, ale za dużo mi to nie dawało.
Dlaczego się nie udało? W Bundeslidze znajdowało sobie miejsce wielu gorszych piłkarzy, także Polaków.
- Przede wszystkim dlatego, że trener uznał mnie za typowego środkowego napastnika. A w Borussii środkowym napastnikiem jest Adrie van Lendt. Od niego rozpoczyna się ustalanie składu. Gdy szkoleniowiec miał jakieś wątpliwości, to zasięgał u niego porady. W ataku były jednak trzy miejsca. Próbowałem przekonać trenera, że jest mi obojętne, czy gram na środku, na prawej czy lewej stronie. W Legii często, gdy dostawałem piłkę, to uciekałem do boku. A był przecież nawet czas, że występowałem w pomocy. Raz na treningu ustawił mnie w końcu na skrzydle i ponieważ spisałem się nieźle, dał mi szansę w wyjazdowym meczu z Wolfsburgiem. Przegraliśmy jednak z kretesem i znowu straciłem miejsce. Tak jakbyśmy przegrali przeze mnie. Później zagrałem 20 minut przeciwko Energie Cottbus. Byłem przez wszystkich chwalony, ale nic nie pomagało. W kadrze zespołu rywalizowało dziesięciu napastników. Ale czy to była prawdziwa rywalizacja? Powinno to polegać na tym, że grają ci napastnicy, którzy zdobywają bramki. A tak wcale nie było.
Trener Legii Dragomir Okuka miewał problemy z zawodnikami uważającymi, że należy im się miejsce, a on sadzał ich na ławce rezerwowych. W tamtym czasie kilkakrotnie stwierdził publicznie, że taki Mięciel jest rezerwowym w Borussii, a nie narzeka, tylko ciężko pracuje.
- Wiedziałem, że trafiam do lepszej ligi. Chciałem skromnością i walką na treningach pokazać, że stać mnie na grę w pierwszej jedenastce. Trzeba trochę szczęścia, by trener postawił na tego właściwego piłkarza.
Może na przeszkodzie stała słaba znajomość języka niemieckiego?
- Bardzo dużo po niemiecku rozumiem, tylko gdy trzeba rozmawiać, to czasami nie nadążam i pojawiają się pewne problemy. Przez ostatni miesiąc trochę się opuściłem, ale gdy tylko uporządkuję swoje sprawy, zacznę znowu się uczyć. Podstawy mam, a język zawsze się przyda.
Grał Pan w Legii przez parę ładnych lat. Oprócz samego początku zawsze w pierwszym składzie i zawsze czegoś brakowało, by zdobyć mistrzostwo Polski. Przez rok Pana nie było i Legia wywalczyła tytuł.
- Od razu, gdy przyszedłem do Legii, sięgnęliśmy po mistrzostwo. Ale byłem wtedy zawodnikiem wchodzącym do składu. Gdy stałem się podstawowym, to faktycznie zawsze coś stawało na przeszkodzie. Gdybym miał szczęście jak każdy, to z Legią mógłbym zostać mistrzem i ze trzy razy. Dwukrotnie w ostatniej chwili tytuł zabierał nam Widzew. Najpierw w decydującym spotkaniu ulegliśmy 1:2, a rok później 2:3 i to w przedziwnych okolicznościach. Nie narzekam na szczęście, ale trudno nie mieć wrażenia, że w tych decydujących momentach go mi zabrakło.
Zresztą tu zawsze byli dobrzy zawodnicy, tylko z różnych sytuacji wyciągano zwykle błędne wnioski. Gdy prowadził nas trener Białas, dobrze nas przygotował, dobrze ułożył drużynę, a do Champions League na koniec rozgrywek zabrakło nam bardzo niewiele. I gdyby zdecydowano się to wszystko zostawić jak było, to poszłoby w dobrym kierunku. A tak wyrzucano albo trenera, albo zawodników. Bywało, że trener chciał wziąć innych piłkarzy, działacze natomiast kupowali innych. Na Zachodzie jest zupełnie inaczej. Jak trener zgłasza zapotrzebowanie na prawego pomocnika, to mu go kupują, a nie zamiast niego lewego obrońcę.
Przed rokiem strzelił Pan dla Legii w lidze 13 goli, a Cezary Kucharski tylko kilka. Nazwisko Mięciel zaczęło się pojawiać przy okazji powołań do reprezentacji. Wyjazd do Niemiec wszystko zmienił. Pan zniknął z pola widzenia, a dla odmiany to Kucharski strzelił 13 goli w ekstraklasie i jako kapitan mistrza kraju pojechał na mistrzostwa świata. Czy z tej perspektywy nie szkoda przeprowadzki do Moenchengladbach?
- Widziałem małe szanse na występy w reprezentacji. Powołania dostałem dwa razy. W dwóch meczach sparingowych zagrałem w sumie 15 minut. A co przez taki czas można pokazać?
Ale Kucharski nie był w ogóle powoływany, a na mistrzostwa przecież pojechał.
- Może akurat zwolniło się miejsce. Czarek grał bardzo dobrze, miał łut szczęścia i zabrał się na mistrzostwa. Ja wolałem zaryzykować i wyjechać na Zachód. Nie żałuję. Nabrałem doświadczenia i chciałbym znowu wyjechać. Jest szansa na grę. Pomiędzy nami a grającymi tam zawodnikami wcale nie istnieje przepaść. Trzeba tylko, by przychylnym okiem na danego gracza spojrzał trener.
A może wybrał Pan niewłaściwy kierunek? Może liga niemiecka nie była dobrym posunięciem?
- To liga dla niesamowitych "walczaków". Nie chodzi o to, że nie lubię walczyć, ale być może nie mam odpowiednich predyspozycji. Chłopaki mówili, że idealna dla mnie byłaby liga holenderska, gdzie przeważają zawodnicy dobrze wyszkoleni technicznie. Niestety, sam sobie ligi nie wybiorę. Nie zawsze i wszędzie Polaków chcą. Tym bardziej za takie ceny.
Pan wrócił z Niemiec, a wybierają się tam inni legioniści - Bartosz Karwan i Maciej Murawski. Czy im się uda?
- Maciek ma duże szanse. Jako defensywny pomocnik odbiera bardzo dużo piłek - to powinno być jego sporym atutem. Musi tylko nauczyć się lepiej rozgrywać, a nawet podawać do najbliższego partnera. Wbrew pozorom bowiem Bundesliga to nie tylko "wybijanki". Dużo gra się piłką, stosuje się skracanie pola gry. Wszystko jednak przychodzi z czasem. Natomiast Bartek to bardzo dobry zawodnik, ale idzie do bardzo dobrego zespołu, gdzie oczywiście ciężej o miejsce w składzie. Jeżeli jednak trener na niego postawi, to powinien szybko się zaaklimatyzować.
Podobno włoski trener Szachtara Donieck Nevio Scala chętnie widziałby Pana w swoim zespole.
- Trzy, cztery miesiące temu gadałem przez telefon z Wojtkiem Kowalewskim. Mówił mi, że działacze Szachtara są mną zainteresowani. Coś tam słyszałem, czytałem o tym w gazetach, ale do niczego konkretnego nie doszło.
Polscy piłkarze wolą jednak raczej kierunek zachodni. Przeprowadzka na Ukrainę to wciąż jakby podróż w nieznane.
- Jeszcze dwa lata temu bym tam nie pojechał na pewno. Ale z tego, co opowiadał Wojtek oraz koledzy z Borussii, którym zdarzyło się grać w Doniecku czy na stadionie Dynama w Kijowie, wiem, że Szachtar to obecnie bardzo dobry, ułożony klub. Można powiedzieć, że na miarę europejską. Oczywiście wolałbym lepszą ligę. Z drugiej jednak strony występy w klubie grającym co rok w europejskich pucharach i mającym szanse zajść dalej niż polskie zespoły pozwalają bardziej się pokazać.
Legia to więc krótki przystanek do dalszej kariery?
- Przyjechałem z nastawieniem, że tu przygotuję się do sezonu. Mam z Legią jeszcze półroczny kontrakt. Do Warszawy wróciłem z rodziną. Jej się poświęcam, mam sześciomiesięczną córkę Wiktorię. Jeżeli prezes zaproponuje mi odpowiednie warunki, żebym tutaj został, to się zastanowię. A jak przyjdzie konkretna propozycja z innego klubu, zastanowię się również. Jestem nastawiony tak - co przyniesie mi życie, to będzie. Nie ukrywam jednak, że wolałbym grać za granicą. Nie odpowiadają mi polskie stadiony, to że tak mało ludzi przychodzi na trybuny. Zawsze chciałem wyjechać za granicę. Teraz chcę tym bardziej, skoro już zobaczyłem, jak to wygląda, i wiem, że mecz piłkarski może być świętem.
Wokół stadionu Borussii jeżdżą samochody z wystawionymi szalikami, w oknach wiszą flagi - coś pięknego. Polsce jeszcze do tego daleko. Na Legii to oczywiście się fajnie gra, tak jak i na Widzewie czy Lechu, ale potem jedzie się na inne stadiony i już się chce płakać.
Wobec tego albo wyjazd za granicę, albo Legia. Występy w innych polskich klubach nie wchodzą w rachubę? Swego czasu interesowała się Panem krakowska Wisła.
- Miałem telefony z kilku polskich klubów. Rozmawialiśmy raczej na luzie, bo wszyscy wiedzieli, że do grudnia obowiązuje mnie kontrakt z Legią.
Z pewnością dotarły do Pana pogłoski, że w Legii brakuje pieniędzy?
- To w Polsce jest właśnie najgorsze. Drużyna zdobywa mistrzostwo, jest szansa powalczyć o Ligę Mistrzów, a zamiast dochodzić, to odchodzą z niej doświadczeni piłkarze. Oczywiście jacyś przychodzą, ale głównie młodzi, z trzeciej ligi. Tak jest w Legii, tak kiedyś było w ŁKS. Jestem zainteresowany, aby powalczyć. Szanse na sukces w takim układzie są jednak dużo mniejsze.
Mięciel z Legii do Borussii Moenchengladbach został wypożyczony w czerwcu 2001 roku. Niemcy zapłacili 250 tys. euro. W kontrakcie zawarta została klauzula umożliwiająca Borussii prawo pierwokupu - kontrahenci musieliby dopłacić 1,5 mln euro. W sezonie 2001/02 26-letni napastnik w barwach zespołu z Moenchengladbach zdobył dwie bramki. Zagrał w 17 meczach, ale zaledwie w trzech po 90 minut. W czerwcu wrócił na Łazienkowską. Zagrał w dwu sparingach. W spotkaniu z czwartoligowym Dolcanem Ząbki strzelił trzy gole w siedem minut. W niedzielnym meczu ze Świtem Nowy Dwór bramkarza rywali pokonał raz. Z Legią ma kontrakt do końca grudnia, ale wciąż nie wiadomo, czy do tego czasu tutaj zostanie. Maciej Weber: Po roku przerwy Marcin Mięciel znowu przy Łazienkowskiej. Czy spodziewał się Pan, że tak szybko tu wróci? I że w ogóle tu wróci?
Marcin Mięciel: Kiedy usłyszałem o sumie odstępnego, to byłem przekonany, że Borussia nie zdecyduje się na transfer definitywny. Może, gdybym strzelił w Bundeslidze ze 20 bramek... Ale jak miałem strzelać, skoro rzadko dostawałem szansę? Liczyłem, że nie będę tam takim typowym rezerwowym, tylko trener zamierza na mnie stawiać. Gdy kontuzjowany był nasz najbardziej ceniony napastnik Adrie van Lendt, zagrałem w trzech meczach. Strzeliłem gola w spotkaniu z Norymbergą, trener bardzo mnie chwalił. Myślałem, że po powrocie Holendra do składu będę występować w ataku razem z nim, ale tak się nie stało. Znowu usiadłem na ławce.
Zapowiadało się zupełnie inaczej. W przedsezonowych sparingach był Pan najskuteczniejszym zawodnikiem.
- Strzeliłem bodaj 12 bramek i chłopaki się śmiali, że teraz to Van Lendt musi zacząć walczyć o miejsce. W pierwszych meczach nie grałem, ale przyjąłem jako rzecz naturalną, że sezon rozpoczyna skład, który wywalczył awans do ekstraklasy. Nieraz tak jest, że trener ma zaufanie do wypróbowanych graczy i chce im się jakoś odwdzięczyć. Myślałem jednak, że z czasem powinno to się zmienić, zwłaszcza że drużynie nie szło najlepiej. Niektórzy zawodnicy grali po 15 spotkań, a nawet nie stwarzali zagrożenia pod bramką rywali. Ja byłem skuteczny w sparingach, ale za dużo mi to nie dawało.
Dlaczego się nie udało? W Bundeslidze znajdowało sobie miejsce wielu gorszych piłkarzy, także Polaków.
- Przede wszystkim dlatego, że trener uznał mnie za typowego środkowego napastnika. A w Borussii środkowym napastnikiem jest Adrie van Lendt. Od niego rozpoczyna się ustalanie składu. Gdy szkoleniowiec miał jakieś wątpliwości, to zasięgał u niego porady. W ataku były jednak trzy miejsca. Próbowałem przekonać trenera, że jest mi obojętne, czy gram na środku, na prawej czy lewej stronie. W Legii często, gdy dostawałem piłkę, to uciekałem do boku. A był przecież nawet czas, że występowałem w pomocy. Raz na treningu ustawił mnie w końcu na skrzydle i ponieważ spisałem się nieźle, dał mi szansę w wyjazdowym meczu z Wolfsburgiem. Przegraliśmy jednak z kretesem i znowu straciłem miejsce. Tak jakbyśmy przegrali przeze mnie. Później zagrałem 20 minut przeciwko Energie Cottbus. Byłem przez wszystkich chwalony, ale nic nie pomagało. W kadrze zespołu rywalizowało dziesięciu napastników. Ale czy to była prawdziwa rywalizacja? Powinno to polegać na tym, że grają ci napastnicy, którzy zdobywają bramki. A tak wcale nie było.
Trener Legii Dragomir Okuka miewał problemy z zawodnikami uważającymi, że należy im się miejsce, a on sadzał ich na ławce rezerwowych. W tamtym czasie kilkakrotnie stwierdził publicznie, że taki Mięciel jest rezerwowym w Borussii, a nie narzeka, tylko ciężko pracuje.
- Wiedziałem, że trafiam do lepszej ligi. Chciałem skromnością i walką na treningach pokazać, że stać mnie na grę w pierwszej jedenastce. Trzeba trochę szczęścia, by trener postawił na tego właściwego piłkarza.
Może na przeszkodzie stała słaba znajomość języka niemieckiego?
- Bardzo dużo po niemiecku rozumiem, tylko gdy trzeba rozmawiać, to czasami nie nadążam i pojawiają się pewne problemy. Przez ostatni miesiąc trochę się opuściłem, ale gdy tylko uporządkuję swoje sprawy, zacznę znowu się uczyć. Podstawy mam, a język zawsze się przyda.
Grał Pan w Legii przez parę ładnych lat. Oprócz samego początku zawsze w pierwszym składzie i zawsze czegoś brakowało, by zdobyć mistrzostwo Polski. Przez rok Pana nie było i Legia wywalczyła tytuł.
- Od razu, gdy przyszedłem do Legii, sięgnęliśmy po mistrzostwo. Ale byłem wtedy zawodnikiem wchodzącym do składu. Gdy stałem się podstawowym, to faktycznie zawsze coś stawało na przeszkodzie. Gdybym miał szczęście jak każdy, to z Legią mógłbym zostać mistrzem i ze trzy razy. Dwukrotnie w ostatniej chwili tytuł zabierał nam Widzew. Najpierw w decydującym spotkaniu ulegliśmy 1:2, a rok później 2:3 i to w przedziwnych okolicznościach. Nie narzekam na szczęście, ale trudno nie mieć wrażenia, że w tych decydujących momentach go mi zabrakło.
Zresztą tu zawsze byli dobrzy zawodnicy, tylko z różnych sytuacji wyciągano zwykle błędne wnioski. Gdy prowadził nas trener Białas, dobrze nas przygotował, dobrze ułożył drużynę, a do Champions League na koniec rozgrywek zabrakło nam bardzo niewiele. I gdyby zdecydowano się to wszystko zostawić jak było, to poszłoby w dobrym kierunku. A tak wyrzucano albo trenera, albo zawodników. Bywało, że trener chciał wziąć innych piłkarzy, działacze natomiast kupowali innych. Na Zachodzie jest zupełnie inaczej. Jak trener zgłasza zapotrzebowanie na prawego pomocnika, to mu go kupują, a nie zamiast niego lewego obrońcę.
Przed rokiem strzelił Pan dla Legii w lidze 13 goli, a Cezary Kucharski tylko kilka. Nazwisko Mięciel zaczęło się pojawiać przy okazji powołań do reprezentacji. Wyjazd do Niemiec wszystko zmienił. Pan zniknął z pola widzenia, a dla odmiany to Kucharski strzelił 13 goli w ekstraklasie i jako kapitan mistrza kraju pojechał na mistrzostwa świata. Czy z tej perspektywy nie szkoda przeprowadzki do Moenchengladbach?
- Widziałem małe szanse na występy w reprezentacji. Powołania dostałem dwa razy. W dwóch meczach sparingowych zagrałem w sumie 15 minut. A co przez taki czas można pokazać?
Ale Kucharski nie był w ogóle powoływany, a na mistrzostwa przecież pojechał.
- Może akurat zwolniło się miejsce. Czarek grał bardzo dobrze, miał łut szczęścia i zabrał się na mistrzostwa. Ja wolałem zaryzykować i wyjechać na Zachód. Nie żałuję. Nabrałem doświadczenia i chciałbym znowu wyjechać. Jest szansa na grę. Pomiędzy nami a grającymi tam zawodnikami wcale nie istnieje przepaść. Trzeba tylko, by przychylnym okiem na danego gracza spojrzał trener.
A może wybrał Pan niewłaściwy kierunek? Może liga niemiecka nie była dobrym posunięciem?
- To liga dla niesamowitych "walczaków". Nie chodzi o to, że nie lubię walczyć, ale być może nie mam odpowiednich predyspozycji. Chłopaki mówili, że idealna dla mnie byłaby liga holenderska, gdzie przeważają zawodnicy dobrze wyszkoleni technicznie. Niestety, sam sobie ligi nie wybiorę. Nie zawsze i wszędzie Polaków chcą. Tym bardziej za takie ceny.
Pan wrócił z Niemiec, a wybierają się tam inni legioniści - Bartosz Karwan i Maciej Murawski. Czy im się uda?
- Maciek ma duże szanse. Jako defensywny pomocnik odbiera bardzo dużo piłek - to powinno być jego sporym atutem. Musi tylko nauczyć się lepiej rozgrywać, a nawet podawać do najbliższego partnera. Wbrew pozorom bowiem Bundesliga to nie tylko "wybijanki". Dużo gra się piłką, stosuje się skracanie pola gry. Wszystko jednak przychodzi z czasem. Natomiast Bartek to bardzo dobry zawodnik, ale idzie do bardzo dobrego zespołu, gdzie oczywiście ciężej o miejsce w składzie. Jeżeli jednak trener na niego postawi, to powinien szybko się zaaklimatyzować.
Podobno włoski trener Szachtara Donieck Nevio Scala chętnie widziałby Pana w swoim zespole.
- Trzy, cztery miesiące temu gadałem przez telefon z Wojtkiem Kowalewskim. Mówił mi, że działacze Szachtara są mną zainteresowani. Coś tam słyszałem, czytałem o tym w gazetach, ale do niczego konkretnego nie doszło.
Polscy piłkarze wolą jednak raczej kierunek zachodni. Przeprowadzka na Ukrainę to wciąż jakby podróż w nieznane.
- Jeszcze dwa lata temu bym tam nie pojechał na pewno. Ale z tego, co opowiadał Wojtek oraz koledzy z Borussii, którym zdarzyło się grać w Doniecku czy na stadionie Dynama w Kijowie, wiem, że Szachtar to obecnie bardzo dobry, ułożony klub. Można powiedzieć, że na miarę europejską. Oczywiście wolałbym lepszą ligę. Z drugiej jednak strony występy w klubie grającym co rok w europejskich pucharach i mającym szanse zajść dalej niż polskie zespoły pozwalają bardziej się pokazać.
Legia to więc krótki przystanek do dalszej kariery?
- Przyjechałem z nastawieniem, że tu przygotuję się do sezonu. Mam z Legią jeszcze półroczny kontrakt. Do Warszawy wróciłem z rodziną. Jej się poświęcam, mam sześciomiesięczną córkę Wiktorię. Jeżeli prezes zaproponuje mi odpowiednie warunki, żebym tutaj został, to się zastanowię. A jak przyjdzie konkretna propozycja z innego klubu, zastanowię się również. Jestem nastawiony tak - co przyniesie mi życie, to będzie. Nie ukrywam jednak, że wolałbym grać za granicą. Nie odpowiadają mi polskie stadiony, to że tak mało ludzi przychodzi na trybuny. Zawsze chciałem wyjechać za granicę. Teraz chcę tym bardziej, skoro już zobaczyłem, jak to wygląda, i wiem, że mecz piłkarski może być świętem.
Wokół stadionu Borussii jeżdżą samochody z wystawionymi szalikami, w oknach wiszą flagi - coś pięknego. Polsce jeszcze do tego daleko. Na Legii to oczywiście się fajnie gra, tak jak i na Widzewie czy Lechu, ale potem jedzie się na inne stadiony i już się chce płakać.
Wobec tego albo wyjazd za granicę, albo Legia. Występy w innych polskich klubach nie wchodzą w rachubę? Swego czasu interesowała się Panem krakowska Wisła.
- Miałem telefony z kilku polskich klubów. Rozmawialiśmy raczej na luzie, bo wszyscy wiedzieli, że do grudnia obowiązuje mnie kontrakt z Legią.
Z pewnością dotarły do Pana pogłoski, że w Legii brakuje pieniędzy?
- To w Polsce jest właśnie najgorsze. Drużyna zdobywa mistrzostwo, jest szansa powalczyć o Ligę Mistrzów, a zamiast dochodzić, to odchodzą z niej doświadczeni piłkarze. Oczywiście jacyś przychodzą, ale głównie młodzi, z trzeciej ligi. Tak jest w Legii, tak kiedyś było w ŁKS. Jestem zainteresowany, aby powalczyć. Szanse na sukces w takim układzie są jednak dużo mniejsze.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.