Przegląd prasy: Piłka spadła na Czecha, Legia ograła Lecha
01.06.2020 10:30
Przegląd Sportowy - Na wygraną przy Bułgarskiej legioniści czekali dwa lata. W maju 2018 roku właśnie na stadionie Lecha przypieczętowali swój ostatni mistrzowski tytuł, chociaż spotkanie nie zostało wtedy dokończone z powodu wtargnięcia na murawę sfrustrowanej wynikiem grupy poznańskich kibiców. Tym razem fanów żadnej z drużyn na trybunach być nie mogło, a po końcowym gwizdku znów cieszyła się Legia. Z pokonania Lecha, bo zwycięstwo w ligowym klasyku zawsze dodaje prestiżu, ale przede wszystkim z utrzymania kursu na odzyskanie mistrzowskiej korony. Niewiele wskazuje na to, by zespół Aleksandara Vukovicia jeszcze miał z niego zboczyć i zgubić osiem punktów zapasu nad grupą pościgową.
Hit ekstraklasy zapowiadany był jako starcie dwóch najbardziej utalentowanych polskich piłkarzy młodego pokolenia. Do bezpośrednich pojedynków między Kamilem Jóźwiakiem i Michałem Karbownikiem na murawie co prawda nie dochodziło, bo grali po przeciwnych stronach, ale w korespondencyjnej rywalizacji górą był legionista. A duża w tym zasługa sztabu trenerskiego warszawian, który sumiennie wykonał pracę domową i zrobił dużo, by zneutralizować dynamicznego skrzydłowego Kolejorza. Chęci nie sposób było mu odmówić, ale goście wytrącili mu z rąk główny atut, nie pozostawiając ani skrawka miejsca, by mógł się rozpędzić i zrobić użytek ze swojej nieprzeciętnej szybkości. Podwojenie zasieków obronnych na jego stronie boiska oraz ustawienie naprzeciw niego doświadczonego Artura Jędrzejczyka przyniosły oczekiwany skutek. Reprezentant Polski podążał za 22-latkiem niczym cień i lechita nie dał rady zbyt wiele zrobić. Dużo lepiej funkcjonowała lewa flanka warszawskiego zespołu, a Karbownik i wracający do wyjściowej jedenastki Luquinhas z łatwością radzili sobie z Bohdanem Butką oraz z niespecjalnie mocno wspierającym go Tymoteuszem Puchaczem.
Polska the Times - O porażce Lecha zadecydował w pierwszej połowie błąd bramkarza Mickeya van der Harta, który zamiast złapać piłkę po dośrodkowaniu Waleriana Gwilli, wypiąstkował ją prosto w plecy Djordje Crnomarkovicia. Odbita od Serba futbolówka wylądowała na poprzeczce i spadła na stojącego przed bramką Tomasa Pekharta. Po tym ciosie poznaniacy już się nie podnieśli. Co prawda zaczęli grać odważniej, ale dobrych okazji bramkowych było jak na lekarstwo. Legia po strzeleniu gola cofnęła się i ustawiła linię obrony oraz pomocy bardzo blisko siebie. Potrafiła wyłączyć lewe skrzydło Lecha, co wpłynęło na poczynania ofensywne Kamila Jóźwiaka. W końcówce piłkę meczową miał Tymoteusz Puchacz, ale pomocnik Lecha fatalnie spudłował.
Gazeta Polska Codziennie - Przykro jest przegrywać taki mecz, w którym zespół nie gra źle, stwarza sytuacje i nie jest gorszą drużyną. Taka czasami jest piłka - Legia strzeliła bramkę, nam się to nie udało. Zdobyliśmy co prawda gola, ale podobno z minimalnego spalonego. Wypada mi tylko pogratulować Legii zwycięstwa i otwartej drogi do mistrzostwa kraju. Zostaliśmy dzisiaj trochę sprowadzeni na ziemię i trzeba będzie jasno powiedzieć, że dogonienie Legii będzie bardzo trudne, a właściwie niemożliwe - powiedział po meczu szkoleniowiec Lecha Dariusz Żuraw. - Zabrakło trochę szczęścia, trochę skuteczności - te detale były po stronie Legii, która była dobrze zorganizowana, wyprowadzała groźne kontry. Co do atmosfery, to była trochę dziwna, inna, pewnie dzisiaj byłoby dużo kibiców, którzy by nam pomagali. Na pewno w tych trudnych momentach to wsparcie by nam się przydało - dodał trener. W zupełnie innym nastroju był Aleksandar Vukovic. - Pierwszy raz w tym sezonie wygrywamy mecz, nie będąc zdecydowanie lepszym czy dominującym zespołem. Nie graliśmy na swoim najlepszym poziomie, na początku nie mogliśmy złapać swojego właściwego rytmu. Zwykle przy takiej grze spotkania kończyły się remisami albo naszą porażką. Dlatego to zwycięstwo ma też dla mnie dodatkową wartość. Cieszymy się ze zwycięstwa nad Lechem, nigdy nie jest tu łatwo wygrywać, nawet, gdy są puste trybuny - stwierdził szkoleniowiec. - Liczyliśmy, że może to być mecz o sześć punktów. Lech, wygrywając dzisiaj, miał pełne prawo myśleć o mistrzostwie kraju. Teraz ich szans nie chcę oceniać, ale na pewno mają zdecydowanie trudniejszą sytuację. My jednak nie możemy za bardzo patrzeć na tabelę, bo ona jest jasna. Liczy się każdy kolejny mecz, teraz musimy całą swoją siłę skupiać na spotkaniu w Krakowie - uzupełnił szkoleniowiec.
Gazeta Wyborcza - Nie było to wielkie przedstawienie, raczej spektakl dla koneserów tego rodzaju sztuki. Miłośnicy taktyki słusznie chwalili obu trenerów za mądrze dobraną strategię, a piłkarze kilka razy wymykali się schematowi - dryblowali, zaskakiwali strzałami. O zwycięstwie zadecydował jednak drobiazg, detal. W 17. minucie bramkarz Lecha Mickey van der Hart chciał piąstkować, ale trafił piłką w plecy Djordje Crnomarkovicia. Piłka pofrunęła w stronę bramki, odbiła się od poprzeczki i spadła na stojącego niemal na linii Tomaśa Pekharta. On, szczęśliwie dla Legii, okazał się typem napastnika, którego nagły zwrot akcji w polu karnym nie zaskakuje. - To nie był nasz najlepszy mecz, ale wielkie zespoły wygrywają też brzydkie spotkania - mówił po spotkaniu 30-letni Czech. - Po takim meczu, jak po rybach, liczy się to, co w sieci. Nieważne, czy Legia wygrała po pięknym golu z 25 metrów, czy po prostym błędzie rywala - potwierdza tę tezę trener i ekspert TVP Robert Podoliński. I dodaje: - Jeśli o losach meczu decydują detale, to wystarczy porównać bramkarzy obu drużyn. Majeckiemu nie przydarzają się wpadki, tymczasem jeden błąd van der Harta kosztował Lecha punkty. 19-letni Majecki, który po tym sezonie odejdzie z Legii do AS Monaco, gra tak, jakby wcale nie miał za sobą ledwie kilkudziesięciu meczów w dorosłej piłce, a co najmniej kilka sezonów. Imponuje dojrzałością. W sobotę nie miał wiele pracy, ale kluczowe pojedynki wygrał.
Fakt - Sekwencja zdarzeń przy decydującym dla losów ligowego klasyku golu przypominała scenariusz filmu komediowego, tyle że nikomu w szeregach Lecha nie było po nim do śmiechu. Holenderski golkiper bowiem tak niefortunnie zabrał się do piąstkowania piłki pod własną bramką, że trafił nią... w plecy kolegi z zespołu Djordje Crnomarkovicia. Przez chwilę wydawało się nawet, że Kolejorz zostanie uratowany, bo futbolówka spadła na poprzeczkę, ale ostatecznie szczęście nie było po stronie poznaniaków. Chwilę później piłka wróciła bowiem w pole gry, gdzie już czekał na nią Tomas Pekhart, który zdobył pewnie swoją najłatwiejszą bramkę w karierze. - Spadła z nieba prosto pod moje nogi. Byłem w odpowiednim miejscu i czasie. Tam, gdzie powinien być napastnik - podsumował czeski snajper.
Super Express - Po stracie gola Lech miał optyczną przewagę, ale stwarzał bardzo mało sytuacji. Agresywnie grający legioniści skupili się na uważnej defensywie, umiejętnie wybijając gospodarzy z rytmu. - Medal po rywalizacji z Lechem wręczyłbym Tomasowi Pekhartowi. Biegał, pracował dla drużyny, dobrze się zastawiał. No i strzelił zwycięskiego gola, poszedł za piłką do końca i spadła tam, gdzie akurat był - podkreślał kapitan Legii Artur Jędrzejczyk, chwaląc czeskiego kolegę, który zagrał w Poznaniu od pierwszej minuty, bo za czerwoną kartkę pauzował Jose Kante. Lech najbliżej gola był po... strzale głową pomocnika Legii Andre Martinsa, który po rzucie rożnym przypadkowo trafił w poprzeczkę. - Być może zagraliśmy poniżej oczekiwań, ale jeśli tak, to jak zagrała Legia?! Byliśmy lepsi i zasłużyliśmy przynajmniej na remis - przekonywał Tymoteusz Puchacz. Młody pomocnik Lecha w samej końcówce mógł uratować punkt. Dopadł do odbitej piłki, ale z kilku metrów fatalnie spudłował!
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.